To zdjęcia, muzyka, aktorstwo i mroczna scenografia robią z tego filmu majstersztyk. Scena z pustyni, gdy Sommerset i Mills jadą samochodem z Johnem Doe jest momentem kiedy człowiek myśli no co ten arcyłotr jeszcze wykombinuje, w jaki sposób przejdzie samego siebie, nie da rady, nie ma już jak przeskoczyć własnej poprzeczki i wtedy do akcji wkracza głowa Tracy, która rozwala system. Mills w rozoaczy zabija Doe, a ten staje się cesarzem zła i wieńczy swój misterny plan. I najlepsze, że twórcy nie cackają się w jakieś przedstawienie dalszych losów bohaterów, nie tworzą kilkunastuminutowego zwieńczenia. Jedna scena, Mills aresztowany i cześć. A widz patrzy na napisy końcowe i zbiera szczękę z podłogi.
Ja trochę nie rozumiem faktu, że ofiarami wszystkich morderstw były osoby, które 'miały' te grzechy, natomiast tutaj zginęła niewinna żona Millsa za jego "grzech", który dopiero miał nastąpić (a jeszcze w radiowozie Doe się oburzył i podkreślał, że to nie byli niewinni a grzesznicy)