Jednakowoż.. strasznie mi sie podobało. Powiem od razu, że uwielbiam filmy romantyczne, ale uważam, że nie trzeba ich lubić, żeby ten film sie autentycznie podobał- oglądałam go razem z ludżmi z grupy( studiujemy filmoznawstwo i teatrologię). Pomijając drobny fakt, że obsesyjnie uwielbiam uśmiech Simona Bakera film wywołał u mnie szczery, błogi wewnętrzny uśmiech, który ostatnio czułam chyba oglądając "Czekoladę".Coś strasznie fajnego jest w tym filmie, nie wiem co. Banalna historia miłosna, a człowiek przeżywa, jakby conajmniej obserwował tych dwoje z bliska. Kurcze, tak naprawdę nic w tym szczególnego, nic specjalnie wzruszającego, poruszającego, wstrząsającego etcetera...żadne wielkie love story, bez histerycznych rozstań i desperackich wyznań.Po prostu piękna, magiczna, spokojna miłość, która pokona każdą przeszkodę. Bez trupów. Przewidywalne jak bajka dla dzieci, to fakt, ale po co komplikować coś tak prostego i naturalnego jak miłość, miłość jest tematem samym w sobie. Znakomite aktorstwo. Czarne dziewczę przecudnej urody i talentu, Simon uroczy jak aniołek.I jak tu ich nie kochać.
Jakby mi Ktoś słowa z ust wyjął:) Właśnie skończyłam oglądać (długo zwlekałam bo temat filmu wydał mi się oklepany - jak to nie trzeba kierować się pozorami) i uśmiech nie chce mi zejść z gębusi...a przecież o to właśnie chodzi. Bardzo mi sie podobał:)))
w rzeczy samej, moi drodzy! obejrzałam i baaardzooo polubiłam. Mnie się film spodobał ze względu na wielowątkowy klimat, świetne były przyjaciółki Keny, element poczucia niedopasowania do grupy, piękne dialogi, scenariusz tak głęboko zbudowany. Czuło się rzeczywiście udziałowcem a nie tylko widzem. Bardzo ładny. I z morałem, ciepły.