W latach sześćdziesiątych powstało wiele tego typu filmów: fabuła zmierza w bliżej nieokreślonym kierunku, wątki, jakby zaimprowizowane bezpośrednio na planie, stopniowo rozmywają się, spowija je melancholijna, egzystencjalistyczna mgiełka...Niby nic szczególnie poruszającego prócz k l i m a t u, który wysuwa się na plan pierwszy. Dajemy się uwieść teatralnie rozwibrowanym głosom, lekkiej nonszalancji postaci, których swoboda splata się z galanterią, pogoda ducha z melancholią.Szarm podbarwiony ironią tworzy swoisty pancerz, pod którym ekranowi marzyciele chronią resztki złudzeń i snują się to tu, to tam, jakby zawieszeni w czasie, w ciągłym oczekiwaniu na lepsze jutro.