Zabierając się do oglądania nie miałam pojęcia, o czym właściwie ma być film.
Spodobał mi się od pierwszych scen, najbardziej urzekła mnie postać małej Nadii (swoją drogą - bardzo sympatyczna, rezolutna dziewczynka! świetna maleńka aktorka) i jej relacja z tatą - dla widza przestaje się liczyć kim właściwie jest Kotow, czym się zajmuje zawodowo, powodem jest perspektywa z jakiej został ukazany - perspektywa jego ukochanej, nieświadomej niczego córeczki.
Śliczne, senne krajobrazy, pozorna sielanka sprawiła, że miałam wrażenie, iż film zakończy się pozytywnie dla którychkolwiek z bohaterów, miałam pewne przeczucia jedynie co do tego, że nowo przybyły młodzieniec nie skończy dobrze. Mitja od razu mnie do siebie zraził , mało kiedy w filmie zdarza się taki bohater, paskudna, niesympatyczna postać, z początku myślałam, że przybył, by odzyskać ukochaną kobietę.
Wszystko w filmie stało się dla mnie jasne dopiero w momencie gdy Kotow czeka na samochód stojący przed domem i patrzy z zadumą na swoje zdjęcie ze "Słońcem Narodów". Wtedy zrozumiałam, że nie tylko Mitja, ale także sam Kotow jedzie na śmierć. Poraża bezwzględność mężczyzn w samochodzie którzy tak swobodnie rozmawiali z dziewczynką, córką nieszczęśliwca, pozwolili jej nawet poprowadzić samochód trzymając ją na kolanach. Wstrząsające jest zabójstwo mężczyzny, który był Bogu ducha winny - on przecież jedynie szukał adresu, nie był niczyim wspólnikiem, wcale nie chciał nikogo odbijać o co oskarżyli go mężczyźni w samochodzie..
Film przepiękny, zaskakujący zakończeniem, na pewno spodoba się wielbicielom rosyjskiej kinematografii i nie tylko, niezwykła muzyka "Ta ostatnia niedziela...", reżyser świetnie się spisał budując klimat filmu, majstersztyk.