Satyra na Hollywood: cięta, niepokorna, nade wszystko - celna. Eszterhas wylewa tutaj całą żółć, jaka nagromadziła się w nim przez lata pracy w showbusinessie. Może też dlatego film został tak znienawidzony, zbierając szereg nominacji do Złotych Malin. Być też może, że po prostu został niezrozumiany. Duża część żartów może być zbyt skomplikowana dla ludzi niewtajemniczonych, a z kolei dowcipów o wypróżnianiu czy piciu spermy tutaj nie uświadczymy, więc może stąd zawód ludzi, którzy oczekiwali "komedii". Co prawda wielu okazji do salw śmiechu tutaj nie znajdziemy (choć i takie się zdarzają), ale wielokrotnie w trakcie seansu gęba się szczerzy, zwłaszcza, gdy pomyśleć, że ci, do których się tutaj "pije" musieli zapewne zaciskać zęby ze wściekłości w trakcie seansu. Do tego "taaakie" nazwiska w obsadzie, z reguły w drobnych epizodach oraz nader zgrabny soundtrack, poskładany w większości z mało znanych wykonawców, szukających szansy na przebicie się. No i kolejny dowód na to, że Robert Evans to zajebisty facet!