Rose Byrne jeszcze nigdy nie była tak piękna jak w tym filmie. W zasadzie to jej rola ratuje ten bardzo kiepski obraz. Tylko obecność tej słodkiej piękności wpływa na tak zawyżoną ocenę produkcji, bo pod względem fabularnym jest to niezmierna chała. I chociaż jak to w każdej amerykańskiej produkcji nie zabrakło ujęć pięknego kobiecego ciała, to bardzo liczyłem na jakąś scenę miłosną (choćby z ukrytą nagością) z udziałem zjawiskowej Rose Byrne. Zawiodłem się jednak, bo poza seksownymi okularami i przeuroczym uśmiechem, reżyser nie dał wykazać się ślicznej Australijce swoją urodą.
Według mnie żadna scena erotyczna nie była w tym filmie potrzebna. Rose zagrała przecudownie i naprawdę się z tobą zgadzam, ale właśnie ta chemia pomiędzy jej bohaterką a Wilsonem była czymś niesamowitym. Wiemy, że sex był, ale nie było potrzeby go pokazywać. Dawno nie widziałem żeby jakieś uczucie w komedii wypadło tak wiarygodnie.
Zgadzam się, że jej postać była najtrafniejsza w tym scenariuszu. Biurwa, pracoholiczka, której życie przeleciało / przelatuje przez palce. Ale ktoś pokazał jej, że istnieje coś więcej niż tylko praca.
Podobnie wyjście na imprezę. Często zresetowanie się, odpuszczenie na 1 dzień pozwala potem ruszyć do pracy ze zwiększonym animuszem i mając nowe pomysły.