Efekty specjalne i koostiumy w Star Treku są, jakie są, bo to jego specyficzny styl. Wyśmiewać je to tak, jakby ganić mangę za brak realizmu albo zapytywać autora czarno-białej fotografii, czy nie stać go na kolorową kliszę. Gra aktorów jest teatralna, chwilami pretensjonalna, bo mamy do czynienia z filmowym komiksem, symboliczną przypowieścią. Teraz fabuła. W życiu nie widziałem takiej wielowymiarowości w wytworze, który z samej definicji jest kwintesencją popkultury. Kto jest zły? Remanie, którzy byli wieki całe uciskani w katorżniczej niewoli i wreszcie się wyzwolili? Czy Federacja nie mogła wcześniej interweniować w ich sprawie? Czy ich nienawiść do całego świata i chęć zemsty nie jest szczerą i naturalną emocją? A Picard, żeby ocalić ludzkość musi skorzystać i korzysta z pomocy Romulan, którzy przez wieki eksterminowali tamten naród! To jest dramat historii, a nie banalna walka dobrych i złych. Teraz Shinzon. To klon, czy raczej syn Picarda? Ojciec zabija syna w obronie wyższej wartości - swego ludu. Ale tamten chciał zamordować ojca w imię zemsty za krzywdy nie swojego ludu, ale ludu, który ukochał, bo widział jego bohaterskie cierpienia! Wreszcie przeznaczenie Schinzona - nieusprawiedliwienie musi umrzeć, bo ludzkość zabawiła się jego genami. To nie jest banalna historyjka. To jest nierozstrzygalna tragedia na miarę antycznych. To jest konflikt racji rozumu i racji serca, racji więzów krwi i racji sprawiedliwości!