Zarówno Williamsa jak i Travoltę darzę dużym szacunkiem i uważam ich za świetnych
aktorów, niestety wygląda na to, że w miarę uszczuplania się listy oferowanych im rolom,
biorą do zagrania coraz więcej crapów. Niby nie ma co się dziwić, a jednak. O ile Williams w
RV mi się podobał, tak jak i Travolta w Gangu Dzikich Wieprzy, tak tutaj nie mogę
powiedzieć ani jednego dobrego słowa o tym filmie. Kompletne nieścisłości, akcje, które
nigdy by się nie wydarzyły, rozpoczynanie nowego wątku i natychmiastowe porzucanie go,
nieśmieszne, oklepane już gagi. Motyw z opalaniem się widziałem już ze 4 razy w innych
filmach, z czego najśmieszniej wyszło chyba w "Przyjaciołach". Tutaj natomiast to było żenujące, nigdy
w życiu nie wydarzyłaby się sytuacja taka jak w tym filmie. Gag z pomyłką leków równie
nieśmieszny jak cała reszta. Widz zasypany zostaje prostackimi pomysłami sprzed wieków,
czyli krzyk, który roznosi się po całym mieście, ciągłe (dosłownie!) pokazywanie tego psa i
jego niby-śmiesznych reakcji na to co się dzieje (tego to się naprawdę dziwię - z 20 razy
tego kundla pokazali). Jakieś konferencje Nishimura-syn, w których to wielki japoński
biznesmen nie orientuje się, że chatuje z dzieckiem itp. Takie właśnie rzeczy sprawiają, że
zamiast się śmiać czuję zażenowanie głupotą głównych postaci tego filmu i aż nie chce mi
się oglądać tego, jakich robią z siebie imbecyli. No i ten hepi ending, w których to
pokazana jest prawdziwa wartość rodziny i przyjaźni oraz naćpane dzieci... Sorry, Winetou,
ale takie rzeczy to tylko w Erze ;) Jak widać po niektórych wypowiedziach ten film jednak
ma jakiś konkretny target, który miło spędził czas na oglądaniu tego filmu, ja niestety się
do niego nie zaliczam. Moja ocena: 3/10.