Statki kosmiczne na okładce, wojna w opisie. Zapowiada się jakieś Military SF, choć niekoniecznie najwyższych lotów sądząc po oceniach. Ale nic, dałem szanse bo lubię gatunek. Niestety rozczarowanie jest dość duże.

Efekty - beznadziejne. I pisząc beznadziejne naprawdę mam na myśli beznadziejne. GCI laguje, wybuchy są koszmarne, a statek kosmiczny poruszając się jakimś cudem pociąga za sobą część gwiazd! Nie mówiąc już o jednej jedynej bitwie kosmicznej, która się w filmie pojawia. Ehh... wpisując w YouTube "space battle" dostanę conajmniej kilkadziesiąt lepiej wyrenderowanych starć. Oczywiście przez amatorów na domowych kompach.
Scenografia - to samo. Wnętrza, choć ubobie może nie są najgorsze ale pomalowany na czerwono silos robiący za sanktuarium to już przesada.
Muzyka i dźwięk - też słabizna. Sztuczne i nie pasują do scen.
Kostiumy - mundury załogi ok, cyborgów - już nie ok :). Zalatuje tandetą i to mocno.

Jednak, wymienione powyżej rzeczy mógłbym jakoś przeboleć gdyby chociaż film był zrobiony z jakimś pomysłem. Ale tego niestety też brakuje. Fabuła wygląda na losowy zlepek wydarzeń zakończony cliffhangerem (nie mylić z otwartym zakończeniem, to wygląda tak jakby ktoś obciął końcówkę filmu).
Aktorstwo na podobnym poziomie. Początkowa "walka" dwóch główych postaci daje niezłe pojęcie o tym czego można się spodziewać dalej. Heh, pomyśleć, że narzekałem na to jak się bili w "Battlespace".

Ja rozumiem niski budżet itp. ale przecież nie tylko kasa się liczy w tym biznesie. Przypomina mi się chociażby "Homeworld" z 2008. Efekty marne, ale za to fabuła i relacje między postaciami ciekawe. Albo "Humanity's End" - też Space Opera klasy B i też rok 2009. Niby szmira ale za to z pomysłem, niezłą muzyką, bitwami statków no i z rozmachem. Nawet amatorski serial SF pt. "Venus Rises" prezentuje się rewelacyjnie przy tym czymś. Niestety, moim zdaniem "Starquest: The Odyssey" nie ma żadnego elemetu, który mógłby się podobać.

2/10. Dałbym 1/10 ale niech będzie jeden bonusowy punkt, za gatunek, który bardzo lubię.