PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=31445}

Straż przyboczna

Yōjinbō
8,0 12 557
ocen
8,0 10 1 12557
8,3 13
ocen krytyków
Straż przyboczna
powrót do forum filmu Straż przyboczna

Przyznam, że "Straż przyboczna" była moim pierwszym spotkaniem z Kurosawą, o którym słyszałem wcześniej same zachwyty. No i owszem... dobra gra głównego aktora, całkiem niezłe zdjęcia, fajna muzyka, klimat w porządku, ale... czegoś do miana arcydzieła mi zabrakło. Po prostu jeżeli porównamy film Kurosawy do nakręconego w podobnym okresie "Lawrenca z Arabii" to nie wytrzyma konfrontacji w żadnym elemencie. Jest po prostu o klasę gorszy. Poza tym trochę zalatywało komedią, no i ten japoński język - krzykliwy, pretensjonalny i jakoś nie mogę uwierzyć, że cokolwiek, co mówią, jest na poważnie :-P

ocenił(a) film na 10
Kagan

Co ma "Straż przyboczna" do "Lawrence'a z Arabii"? I pod jakim względem jest gorsza?

ocenił(a) film na 8
Kombi

Co ma? Porównuję filmy z tego samego okresu, żeby mniej więcej osadzić ten film ówczesnym stadium rozwoju kinematografii. A pod jakim względem gorszy? No właśnie w zasadzie pod każdym. Choćby te zdjęcia. Może i dobre w "Straży przybocznej", ale gdybym ocenił je w filmie Kurosawy na 10, to "Lawrence'owi z Arabii" musiał dać chyba 15.

ocenił(a) film na 9
Kagan

Nie wiem dlaczego i po co, ale strzelasz na oslep i trafiasz kulami w plot. Jakimi kategoriami sie poslugujesz porownujac zdjecia czarno-biale i kolorowe? Przeciez to nonsens.

Powtorze za Kombim: skad ten "Lawrence z Arabii" akurat przy tym Kurosawie? To dwa odmienne rodzaje kina, rownie dobrze moznaby dorzucic do worka "Do utraty tchu", ktory w wielu wzgledach (ot chocby pewnych aspektow tych nieszczesnych zdjec) wyprzedza oba o dekady.
Wydaje mi sie, ze zbyt powaznie podszedles do tego filmu, i zaskoczyla cie jego groteskowosc oraz czarny humor, zupelnie wczesniej nieznana i niekojarzona z kinem samurajskim.

"Siedmu samurajow" - o, to juz moznaby z "Lawrencem" porownywac, nawet mimo tych osmiu lat roznicy, ale nie "Straz Przyboczna"!. Owszem jest to film rewolucyjny, ale nie w kwestiach technicznych, tylko fabularnych. Deprecjonowanie wartosci obrazu tylko dlatego, ze nie wnosi on wiele nowego do kina wydaje mi sie zupelnie chybione. Daleko na tym nie zajedziesz, bo kazdy kolejny film bedzie ci sie wydawal mniej odkrywczy.

pozdrawiam :)

ocenił(a) film na 8
Nakf

Dlaczego nonsens? Po prostu nie da się zrobić tak dobrych zdjęć czarno-białych, żeby dorównywały naprawdę genialnym zdjęciom kolorowym.

No i nie deprecjonuję tego obrazu (podobał mi się), a już na pewno nie z tych powodów, o których piszesz. Aczkolwiek nowatorskie podejście jest przeważnie zaletą, z czym chyba trudno dyskutować.

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
Kagan

Nonsens, bo ta zasada dziala takze na odwrot - nie da sie zrobic tak dobrych zdjec kolorowych, zeby dorownaly naprawde genialnym czarno-bialym.
Nie jestem specem od zdjec, ale kazdy zawodowiec powie ci, ze zupelnie inaczej odbiera sie oba rodzaje - chodzi glownie o odczuwanie przestrzeni, w czerni i bieli duzo wieksza role odgrywa swiatlo i kontrast.
Po prostu takich rzeczy sie nie porownuje, to sa dwie rozne techniki. Podobnie oba filmy - moim zdaniem to dwa rozne rodzaje kina, nie dajace sie w calosci ze soba porownac.

ocenił(a) film na 10
Nakf

Właśnie w kwestii technicznej "Straż przyboczna" wyprzedza takie filmy jak "Lawrence", które stylistycznie tkwią jeszcze mocno w latach 50. Powiedz mi, czy jakikolwiek operator filmowy przed Miyagawą osiągnął tak doskonałą głębię ostrości posługując się niemal wyłącznie obiektywami o bardzo długiej ogniskowej? Gdzie masz w "Lawrence" taką płynność ruchu i taką polifonię planów jak w "Yojimbo"?

Warto wspomnieć, że jedno z najlepszych ujęć "Lawrence'a" - pierwsze pojawienie się Omara Shariffa na wielbłądzie - było inspirowane Kurosawą i jego teleobiektywowymi efektami, dzięki którym postać zbliżająca się do kamery sprawia wrażenie jakby idącej w miejscu w jakimś hipnotycznym transie (Ushi-tora idący do karczmy ze swoją świtą podczas wizyty nadzorcy, pies biegnący z ręką w pysku czy marsz Sanjuro poprzedzający finałowy pojedynek).

O nowatorskim użyciu muzyki i dźwięku stereofonicznego nie wspomnę - toż to przecież już cały Sergio Leone.

Garbicz w "Wehikule magicznym" nazwał "Straż przyboczną" najwspanialej i najnowocześniej opowiedzianym filmem tamtych czasów. Nie mogę się z nim nie zgodzić.

ocenił(a) film na 10
Kombi

Nakf, przy "Siedmiu samurajach" i "Ukrytej fortecy" "Lawrence" też wygląda anachronicznie.

ocenił(a) film na 8
Kombi

No a ja z kolei gdzieś czytałem, że Spielberg uznał zdjęcia w "Lawrence of Arabia" za najlepsze, jakie w życiu widział. No i tutaj zaliczę moją skromną osobę do stronników Spielberga.

Nie wiem jakich obiektywów używano w "Yojimbo", bo się na tym kompletnie nie znam. Ale nie wyjaśnijmy sobie jedna kwestię. Dla mnie liczy sie efekt końcowy, a nie środki, których używano do jego osiągnięcia. Nie oceniam wskaźnika jakość/cena tylko samą jakość, jeżeli rozumiesz o co mi chodzi. Nawet jeżeli w "Yojimbo" było nakręcone przy użyciu gorszych obiektywów (nie wiem, czy tak było, ale pośrednio wynika to z Twojej wypowiedzi) a "Lawrence..." lepszych, dla mnie nie ma to znaczenia. Po prostu zdjęcia w tym drugim filmie zrobiły na mnie o wiele większe wrażenie. W ogóle w moim mniemaniu nie ustępuje pod tym względem filmom robionym dzisiaj.

ocenił(a) film na 8
Kagan

Zupełnie nie wiem o co Ci chodzi z ta "płynnością ruchów" w "Lawrence..." szczerze mówiąc. Proszę o wyjaśnienie (serio) bo w tym elemencie niemal nie widzę różnicy pomiędzy filmami i w ogóle nie zwracałem na takie rzeczy uwagi. Może ślepy jestem.

No i na czym polega to nowatorstwo wykorzystania muzyki w "Yojimbo"?

ocenił(a) film na 10
Kagan

Zdjęcia do "Lawrence'a" były kręcone pewnie za pomocą takich samych obiektywów, ba - powiedziałbym, że "Lawrence" jest filmem bardziej zróżnicowanym jeśli chodzi o użytą w nim optykę, ale nie w tym rzecz. Chodzi mi raczej o to, że zdjęcia w "Lawrencie" to po prostu wysokiej klasy rzemiosło (zapierające dech widoki pustyni, kilka naprawdę ciekawych ujęć), natomiast Kurosawa z Miyagawą stworzyli w "Yojimbo" zupełnie odrębną jakość, autonomiczny świat wizualny niepodobny do niczego co można było w kinie zobaczyć wcześnie czy później. Cały film nakręcono w długich ujęciach filmowanych z kilku kamer jednocześnie, za pomocą obiektywów o długiej ogniskowej, które skracają perspektywę i wpływają w szczególny sposób na płynność i plastykę fotografowanego ruchu. Coby daleko nie szukać - zobacz sobie choćby samą czołówkę "Yojimbo", w której widzimy idącego Sanjuro. Cała ta scena jest skręcona w jednym ujęciu, a użycie teleobiektywu sprawia, że bohater idzie jakby w miejscu, a każde jego poruszenie dociera do widza z większą intensywnością plastyczną niż gdyby był to zwyczajny obiektyw.

Inna ważna rzecz - teleobiektywowy skrót perspektywiczny. Dużo jest w "Straży przybocznej" scen z takimi ujęciami jak te:

http://www.youtube.com/watch?v=t31HJGEbw2Q

Zwróć uwagę: ekran panoramiczny aż po brzegi zapełniony postaciami. W pierwszym planie mamy Mifune, za nim, w pewnej odległości, stoją yakuza. Tymczasem teleobiektyw skraca odległość perspektywiczną między Mifune a yakuzami do tego stopnia, że wygląda to jakby dosłownie ocierali się o niego. Dzięki temu kamera może w jednym ujęciu rejestrować mimikę, ruchy itp. mowę ciała wszystkich postaci w kadrze na równej zasadzie: w całej krasie widać pantomimiczny dialog, jaki bandyci prowadzą z Sanjuro.

Podobny przykład skróconej perspektywy masz tutaj:

http://www.dvdbeaver.com/film2/DVDReviews27/a%20yojimbo%20criterion/new%20yojimb o%20criterion%20sanjuro%20YOJIMBO-1(1).jpg

Chociaż postacie w tym kadrze siedzą w różnych planach zajmując dosyć dużą przestrzeń, odnosimy wrażenie jakby siedziały równiutko na jednej grzędzie :) Dzięki temu możemy na równi śledzić ich reakcje, mimikę, wzajemne oddziaływanie na siebie. To właśnie zasługa twórczego użycia teleobiektywu oraz zdumiewającej - jak na ten rodzaj optyki - głębi ostrości.

Next:
http://www.dvdbeaver.com/film2/DVDReviews27/a%20yojimbo%20criterion/new%20yojimb o%20criterion%20sanjuro%20YOJIMBO-6(1).jpg

Nakadai strzela do Seibeia, i mimo że dzieli ich odległość dobrych kilku metrów, bardzo wyraźnie widzimy twarz umierającego Seibeia.

Również tutaj bandyci obserwujący Sanjura wcale nie ustępują mu rozmiarami, choć znowu się znajdują w odległości wielu metrów w głąb od niego więc teoretycznie powinni być ledwo widoczni:
http://www.dvdbeaver.com/film/DVDReviews11/yojimbo/a%20yojimbo%20criterion%20kur osawa%20dvd%20review%20PDVD_011menu_%20.jpg

"Zupełnie nie wiem o co Ci chodzi z ta "płynnością ruchów" w "Lawrence..." szczerze mówiąc. Proszę o wyjaśnienie (serio) bo w tym elemencie niemal nie widzę różnicy pomiędzy filmami i w ogóle nie zwracałem na takie rzeczy uwagi."

Chodziło mi generalnie o to, że Kurosawa w ogóle zwraca wyjątkową uwagę na ekspresję ruchu w filmie, na mowę ciała postaci, a teleobiektywy jakby podkreślają rytm ruchu, chwytają najdrobniejsze gesty i niuanse behawioralne. Weźmy choćby postać Mifune, który niewiele w tym filmie mówi, ale zapamiętujemy go przez to jak się porusza, drapie, ukrywa ramiona w połach kimona. W scenach walk teleobiektyw kreuje złudzenie, jakby ruch był przyspieszony, choć nie jest. W ogóle Miyagawa z Kurosawą powtórzyli tutaj wyczyn Tollanda i Wellesa z "Obywatela Kane'a": dla potrzeb jednego filmu wymyslili praktycznie od podstaw całą taktykę operatorską. "Lawrence" z kolei jest filmem pięknie fotografowanym, ale to bardziej zasługa malowniczych plenerów i wrażliwości kolorystycznej niż jakiegoś nowatorstwa.


"No i na czym polega to nowatorstwo wykorzystania muzyki w "Yojimbo"?"

Muzyka oparta na prostych, agresywnych tematach, idealnie zsynchronizowana z obrazem na zasadzie kontrapunktu, współzawodnicząca o pierwszeństwo z dźwiękami rzeczywistymi (tutaj np. z zawodzeniem wiatru czy jazgotem kołatki modlitewnej), intensywnie wypełniająca przestrzeń dźwiękową. Cos takiego robił później Morricone w spaghetti-westernach Leone. Zobacz marsz Sanjura tuż przed końcowym pojedynkiem, jak muzyka rytmicznie odmierza jego kroki.


ocenił(a) film na 10
Kombi

Masz tą scenę, cobyś nie musiał płyty szukać ;)

http://www.youtube.com/watch?v=JuAskRsP5K0&NR=1

użytkownik usunięty
Kombi

Nie należy zapominać o jeszcze jednej funkcji muzyki Sato - każda postać ma przypisany odrębny temat muzyczny odzwierciedlający jej charakter, usposobienie, sposób działania czy nawet pojedynczy gest, wykonywany aktualnie ruch. Dodając do tego fakt, że zainicjowanie każdego tematu muzycznego bohatera zgrane zostało co do setnej sekundy przez samego Kurosawę, montującego dźwięk, z zaistnieniem poszczególnych postaci w danym kadrze, osiągamy efekt niespotykanie potężnego oddziaływania plastyczno - fonicznego. Emocjonalna burza dynamiki, niemal furii dźwięków przywodzących na myśl kakofoniczne pandemonium ludzkiej natury nie jest nowatorstwem? To specyficzny montaż pionowy, polifoniczny (w syntezie z odgłosami tła), sprowadzony do rangi elementu kreacji introspekcji psychologicznej, zespolonej z opisem tego, co w "Yojimbo" gra pierwsze skrzypce - obserwacji rzeczywistości poprzez ukazanie płynności ruchu. Taki zmysł doboru twórczego konceptu do opisu, wyrzeźbienia danej chwili cechuje właśnie największych geniuszy kina.

ocenił(a) film na 9

A ja tam też wolę filmy Leana. Może i technicznie nie są tak dobre (mimo iż przeceież sir David zaczynał od montażu), ale są bardziej emocjonujące. Bohaterowie filmów Leanawydają mie się ciekawsi, bardziej skomplikowani, głebiej zapadający pamięć. Jak tu przedmówca nie przepadam też za technicznymi ciekawostkami- wolę efekt.

ocenił(a) film na 10
_Andrzej_

Akurat filmom Leana nie można nic zarzucić od strony technicznej, powiedziałbym że jak na możliwości kina amerykańskiego tamtych czasów to reprezentowały one bardzo wysoki standard. Ale że Lean zaczynał od montażu to o niczym jeszcze nie świadczy, szczególnie że w Hollywood obowiązywały wtedy proste wytyczne jeśli chodzi o montaż i wszystkie filmy, złe i dobre, wyglądały jakby montowała je ta sama osoba. Zresztą nowofalowcy z "Chariers du Cinema", kiedy w latach 50-tych ustalali koncepcję autora w filmie, właśnie Davida Leana wyszydzali jako reżysera, którego twórczość jest pozbawiona jakichkolwiek indywidualnych cech stylistycznych - jednym słowem zepchnęli go do szufladki z napisem "wyrobnik". Moim zdaniem nie do końca słusznie, bo jego wczesne filmy (np. "Spotkanie") naprawdę dużo sobą reprezentowały, podobnie jak "Most na rzece Kwai", to już "Lawrence'a" i "Doktora Żywago" uważam za epickie nudziarstwo pokroju "Ben Hura" ;)

Bohaterowie Leana ciekawsi, bardziej skomplikowani, od bohaterów Kurosawy? Co, gdzie i kiedy? Ile filmów Kurosawy widziałeś?

Strategia formalna Kurosawy to nie jest techniczna ciekawostka ani pusty efekt, tylko przemyślana koncepcja stylistyczna która coś wyraża. To nie są piękne widoki pustyni, jak w "Lawrencie", które są piękne bo takie mają być i nic poza tym.

ocenił(a) film na 9
Kombi

Filmów Kurosawy widziałem akurat tyle co Leana - 7, konkretnie "Rudobrodego", "Sanjuro", "Ukrytą fortecę", "Siedmiu samurajów", "Rashomon", "Straż przyboczną" i "Tron we krwi", można w sumie powiedzieć, że mało, ale jako że wiele z tych tytułów uchodzi za najlepsze w karierze Akiry, chyba daje mi to jakiś obraz. Kurosawa nakręcił co prawda dużo więcej znaczących filmów niż Lean, który dość wcześnie się, jak to mówią, skończył, ale zanim zaczął kręcić filmy góra dobre został chyba najlepszym twórcą epickiego kina. I to głównie "Lawrence'm". Niektóre widzoczki pustyni są ewidentnie dla widowni, ale i tak uważam, żę nikt by ich nie zrobił lepiej niż David. I nie wiem, gdzie tu epickie nudziarstwo (w "Żywago" owszem, jest)? Zresztą, to ty wogóle lubisz epickie filmy? Z epickimi bohaterami? Bo ja naprzykład tak. Zwłaszcza epickich bohaterów. Zawsze ich lubiłem, ambitni, odważni, przywódcy, ta, do mnie to przemawia bardziej niż przeciętni bohaterowie innych filmów. But i'm selfish and arogant and i think I'm the smartest motherfucker you ever know. Tłumaczą to na polski, ze mnie też jest ambitny złamas, i do tego pono bystry.

Natomiast co dwóch pozostałych punktów. Bardziej złożonymi bohaterami są Nicholson (według mnie jedna z najlepszych kreacji w historii w ogóle) i Lawrence. Do tego Leana stać było na plejadę gwiazd i w drugoplanowych rolach, Holdena, Quinna, Shariffa, Rainsa. U Kurosawy wiadomo, zawsze jest Mifune, i jego się głównie pamięta.

A widoki pustyni też nie są bezcelowe. Jak już wspomniałem, nie musiały to być aż na cały ekran, choć ja bym właśnie takie zrobił. Ten bezkres ma i przyciągać i przerażać. Mnie przyciąga.

ocenił(a) film na 10
_Andrzej_

Lubię epikę i za największego epika ekranu uważam właśnie Kurosawę. Zresztą w topiku o snobizmie na forum "Siedmiu samurajów" trochę o tym pisałem, nie polecam bo dyskusja długa i nudna, ale jak chcesz to możesz sobie poczytać :)
Epicki bohater to chyba niekoniecznie odważny przywódca, ale jeśli o takich przywódczych ponadprzeciętnych indywidualistów chodzi, to przecież u Kurosawy jest ich od groma: Rudobrody, Sanjuro, Kambei w "Siedmiu samurajach", Shingen, Rokurota i wielu wielu innych.

"Bardziej złożonymi bohaterami są Nicholson (według mnie jedna z najlepszych kreacji w historii w ogóle) i Lawrence. Do tego Leana stać było na plejadę gwiazd i w drugoplanowych rolach, Holdena, Quinna, Shariffa, Rainsa."

Bardziej złożonymi niż kto? Myślę, że każda z postaci "Rudobrodego" może spokojnie mierzyć się z Nicholsonem i Lawrencem pod tym względem. Nie wspomnę o bohaterach "Pijanego anioła", "Zbłakanego psa", "Piętna śmierci", "Na dnie", "Nieba i piekła", "Ran" bo postacie z tych filmów są na miarę Dostojewskiego.
No i cóż to ma znaczyć że jedynym aktorem Kurosawy był Mifune??? A Takashi Shimura, a Tatsuya Nakadai, a Masayuki Mori, a Yuzo Kayama? Same gwiazdy. Fakt, że obecność Mifune na ekranie skupia na sobie całą uwagę widza świadczy tylko o wyjątkowości tego aktora, podobnie było z Marlonem Brando: gdy się pojawiał (np. w "Ojcu chrzestnym") to wszystkie inne gwiazdy wyglądały przy nim jak kije od szczotki.

Poza tym co rozumiesz przez złożoność?

Przez epickie nudziarstwo rozumiem epikę made in Hollywood, zwłaszcza te krotochwilne super-hiper-produkcje spod znaku "Tuniki", "Ben Hura" i "Kleopatry", które w swoim czasie broniły się za sprawą swojej dekoracyjności a dzisiaj są po prostu niestrawne. "Lawrence'a" rzeczywiście potraktowałem zbyt ostro, to jednak trochę wyższa liga i całkiem dobre kino, ale nie wszystko się w nim udało. O ile niektóre momenty, jak pojawienie sie Schariffa na wielbłądzie czy ruchome piaski ocierają się o geniusz, to już batalistyka i w ogóle sceny masowe trącą mychą - statyści biegają, krzyczą, strzelają bez jakiejś widocznej organizacji choreograficznej i montażowej.
Czy zdjęcia są w tym filmie genialne? Są piękne, to fakt, ale jak się ma taką pustynię, takie widoki, to to jest właściwie samograj i operator musiałby być całkowitym antytalentem żeby to spieprzyć. Natomiast żeby dokonać czegoś takiego jak Miyagawa w "Yojimbo" - w zamkniętej przestrzeni, w kilku wnętrzach, na jednej ulicy - trzeba być mistrzem przez duże M.

ocenił(a) film na 9
Kombi

M - Mistrzem? Owszem, trudno zepsuć taki krajobraz (choć Polakom by się udało), przyznałeś się jednak do znajomości "Spotkania", a znasz Leanowskie adaptacje Dickensa. "Wielkie nadzieje" mi akurat podobały się średnio, ale "Oliver Twist" na tą samę scenerię co "Yojimbo" (ponad 10 lat wcześniej), ulica może nie jedna, ale też parę kamienic, kilka wnętrz, a wygląda świetnie (jak chcesz coś więcej to filmowi dałem recenzję, krótką, a chyba konkretną).
Od tych tytułów co je wymieniasz "Lawrence" jest pewnie o parę klas lepszy, akurat ani "Tuniki" ani "Kleopatry" nie widziałem, ale widziałem inne tandetne widowiska z tego okresu. Natomiast co do scen batalistycznych, nie wiem, przyznaję, że nie wiem, nie potrafię ich zapamiętać za cholerę, może i są słabsze. Z "Siedmiu samurajów" udało mi się zapamiętać ledwie, że genialna taktyka opierała się na wpuszczaniu do wioski paru bandytów i wykańczaniu.

Co do tej złożoności, dlaczego wymieniasz filmy, których nie widziałem? Podaj jakiś przykład, który mogę skomentować. A co przez to pojęcie rozumiem, hmmmm... Niejednoznaczność bohaterów, nieszablowość. Żeby mieli bogaty charakter i potrafili myśleć za paru ludzi. Taki Lawrence często może nawet wydawać się nielogiczny. Jeden burak na forum napisał nawet, że ludzie się tak często nie wahają i nie zmieniają zdania. Cóz, on może nie, ludzie na pewno.
Uwaga o obsadzie drugoplanowej była trochę nieprzemyślana. Kurosawę też pewnie było stać na największe (japońskie) gwiazdy. Ale właśnie, jednak wymienieni aktorzy nie stali się sławni przez przypadek, oglądasz ich na ekranie, przecież widzisz "O, Quinn", a jednak jego rola przemawia. Shimura czy Nakadai nie mają aż takiej osobowości.

A jeśli chodzi o epickość, jestem zwolennikiem klasycznego europejskiego wzorca bohatera. Jednostka nieprzeciętna, błyskotliwa, obdarzona charzymą i magnetyzmem, a przy tym ambitna i zdecydowana. Wspólczesne kino niestety bardzo mnie pod tym względem rozczarowuje (nie tylko zresztą ono). Większość filmowych postaci to jakieś łamagi, co jak je widzę to się zastanwiam jakim cudem nauczyli się mówić. Jeśli przyjmiemy, że sztuka ma dostarczać wzorców, po co się takimi wogóle zajmować. A w naszym kraju to normalka, nikt nic nie potrafi, wszystko takie trudne, wszystko za skomplikowane, eeeeeeeeeech, to tylko dygresja, a już mi niedobrze. W tym aspekcie naprzykład Kambeiowi trochę brakuje. Owszem jest to zdolny dowódca, niewątpliwy autorytet, ale czy poradziłby sobie z groźniejszym rywalem niż banda przygłupich (kto na Boga non stop pcha się w śmiertelną pułapkę) zbirów? I co by zrobił gdyby na poczekaniu musiał wymyślić plan B? Co by zrobił gdyby go złapali? Był oczywiście samurajem, ale był też już starszy, wyglądał na steranego życiem. Czy miał tak silną wolę jak Nicholson (ta, znowu on, ale cóż zrobić, kino jednak nie dba o takich bohaterów)?

ocenił(a) film na 10
_Andrzej_

"Podaj jakiś przykład, który mogę skomentować. A co przez to pojęcie rozumiem, hmmmm... Niejednoznaczność bohaterów, nieszablowość. Żeby mieli bogaty charakter i potrafili myśleć za paru ludzi."

Kambei, Sanjuro, Rudobrody, Rokurota z "Ukrytej fortecy" - wszyscy maja nietuzinkowy charakter i myślą za wielu ludzi.

"Owszem jest to zdolny dowódca, niewątpliwy autorytet, ale czy poradziłby sobie z groźniejszym rywalem niż banda przygłupich (kto na Boga non stop pcha się w śmiertelną pułapkę) zbirów? I co by zrobił gdyby na poczekaniu musiał wymyślić plan B? Co by zrobił gdyby go złapali? Był oczywiście samurajem, ale był też już starszy, wyglądał na steranego życiem. Czy miał tak silną wolę jak Nicholson (ta, znowu on, ale cóż zrobić, kino jednak nie dba o takich bohaterów)?"

Chyba jednak pomyliłeś "Siedmiu samurajów" z "Drużyną A" :) Myślałem że złożona postać to po prostu postać po ludzku prawdopodobna, a nie kolejna wersja niezniszczalnego superbohatera. Bandyci w "Siedmiu samurajach" to nieokrzesane dzikusy z lasu a strategia Kambeia była tak perfekcyjna, że nie wymagała żadnego planu B. Wystarczyło ją wprowadzić w życie by zadziałała.
A jak chcesz bohaterów trochę bardziej na pograniczu superhero to proszę bardzo: Sanjuro (w obu filmach został złapany ale sobie poradził bo plan działania obmyślał w 5 sekund), Rokurota, Rudobrody.

Shimura i Nakadai nie mają osobowości??? Shimurę uważam za jednego z największych aktorów w kinie światowym, jednego z tych nielicznych którzy potrafili zagrać wszystko. Porównaj sobie skruszonego, bojaźliwego i pokurczonego drwala z "Rashomonu" z takim Kambeiem - aż trudno uwierzyć, że zagrał ich ten sam człowiek. Jego rola w "Piętnie śmierci" należy do panteonu największych kreacji aktorskich w ogóle.
Tak samo Nakadai. Nie miał siły przebicia? Z tego co piszesz, widziałeś dwa filmy z jego udziałem, w których rzeczywiście chował się w cieniu Mifune.Ale już w "Niebie i piekle" imho go przyćmił. Fakt, że w porównaniu z ekspresyjnym Mifune, Nakadai miał styl bardziej skupiony, introwertyczny, "strinbergowski" - dlatego zawsze tak dobrze uzupełniali się na ekranie. Ale to też bardzo wszechstronny aktor, który ma na koncie zarówno wielkie kreacje dramatyczne u Kobayashiego, Ichikawy, Teshigahary i Kurosawy, jak i proste, wymagające tylko sprawnego posługiwania się mieczem, role w rozrywkowych produkcjach samurajskich. W każdym bądź razie jego występy w "Harakiri" czy w "Ran" zapadły mi w pamięć nie mniej niż kreacje Quinna w "La stradzie" czy "Greku Zorbie".

"A jeśli chodzi o epickość, jestem zwolennikiem klasycznego europejskiego wzorca bohatera. Jednostka nieprzeciętna, błyskotliwa, obdarzona charzymą i magnetyzmem, a przy tym ambitna i zdecydowana. Wspólczesne kino niestety bardzo mnie pod tym względem rozczarowuje (nie tylko zresztą ono). Większość filmowych postaci to jakieś łamagi, co jak je widzę to się zastanwiam jakim cudem nauczyli się mówić."

No to akurat prawda, że w dzisiejszym kinie prężą sie same lukrowane cipki. Tym bardziej doceniam Kurosawę i Mifune ;) Chociaż wzorzec bohatera, który zapodaleś, jest chyba bardziej amerykański niż europejski.

"Oliver Twist" co z tego, że wygląda dobrze? Mówię o dostosowaniu do scenerii tej szczególnie złożonej taktyki operatorskiej którą wymyślił Kurosawa (kilka kamer na raz filmujących z daleka w różnych planach, co powoduje, że ta prosta w gruncie rzeczy przestrzeń wydaje się o wiele bardziej zamotana niż jest -np. Sanjuro przechodzi na początku filmu prostą ulicą miasta, z punktu A do punktu B, a na ekranie wygląda to jakby szedł po labiryncie).

ocenił(a) film na 9
Kombi

Jak to nieprawdopodobna? Ja stosuję prosty trik myślowy: John Nash (żeby było coś nowego) potrafił w pamięci rozwiązywać równania osiemdziesiątego stopnia z dwunastoma niewiadomymi (pewnie coś takiego w rzeczywistości nie istnieje, ale chyba rozumiesz o co chodzi), więc jest to możliwe. Kasparow potrafi przeiwidywać parenaście ruchów wprzód w parudziesięciu wariacjach, więc i to jest możliwe. Maradona potrafił przebiec pół boiska, minąć sześciu Angoli i strzelić do pustej bramki (a Best nawet więcej), więc... itd, itd, może to niemożliwe, ale tak było, zresztą sam opisujesz ile rzeczy, i jak genialnych do kina wprowadził Kurosawa, więc i to...

Nie twierdzę, że Shimura i Nakadai nie mają charyzmy, tylko, że nie taką jak Quinn.

A wzorzec jest europejski, europejska kultura od dawna przecież stawiała na indywidualizm i innowacyjność. Postaci tego typu pojawiają się w bardzo starych tekstach - "Pieśn o Rolandzie", "Jerozolima Wyzwolona", "Illiada" & "Odyseja" (o, tu to chyba szczególnie). Nie pierwsze USA próbuje go skopiować, i nie im pierwszym się nie udaje.

ocenił(a) film na 9
_Andrzej_

A Hannibal Smith był zajebisty, odpalił cygarko i miał piętnaście pomysłów na sekundę.

użytkownik usunięty
_Andrzej_

Ciekawa dyskusja na poziomie,szkoda że już koniec. :)

ocenił(a) film na 7
_Andrzej_

Nie będę sie zbytnio odnosił do dyskusji dwóch panów nade mną, bo ja osobiście nie przepadam czy wręcz nie lubie kina "epickiego", z tej racji go nie oglądam i mało się na nim znam.

Odniosię się tylko do kilku rzeczy. Więc wg mnie epicki bohater, który przedstawil Andrzej faktycznie jest bardziej amerykański niz europejski, i podpieranie się Rolandem czy Odyseuszem jest pomysłem chybionym. Mówimy tu o kinie, a nie o archetypach jako takich (które wiadomo, że pochodzą z Europy, w końcu kultura amerykańska i europejska to 'zachodnia cywilizacja' która ma te same korzenie, warto pamiętać ze USA istnieje mniej niz 250lat). Wtedy gdy amerykanie tworzyli własnie opisywany przez Ciebie charakter bohatera 'epickiego', Europejczycy bawili się w postacie o charakterze egzystencjalnym czy też "nowofalowym' (w skrócie - gdy w Stanach królowal Lawrance i Ben Hur, w Europie królował Bergman, Bresson, nowofalowcy francuscy i polscy reżyserzy ze Szkoły Polskie). Nie chce wchodzić w szczególy ale sens ująłem.

Kombi - Twoja wiedza z zakresu operatorki mnie troszkę przygniotła, duże wrażenie zrobiła, myslałem ze mam jako-taką wiedze o zdjeciach w filmie, ale widze ze w tym zakresie mógłbym Ci buty czyścić. Kształciłes sie z tego czy amator?

Caął dyskusja i porównanie Kurosawy do Leana, tylko z tego powodu że oba filmy powstały w podobnym okresie to jakiś absurd. Akurat na przełomie lat 50 i 60 powstało tyle oryginalnych i nowatorskich i przeróznych filmow, ze nie wiem skad akurat to odniesienia do Lawrenca (warto pamiętać że to okres francuskiej nowej fali, polskiej szkoły filmowej, rozkwity kina autorskiego, powstawała wtedy trylogia Antonionego czy debiut Tarkowskiego, a także sporo klasyki amerykańskiej)

Co do samego filmu (jeśli komuś bedzie chcialo sie to czytać) - widziałem wczesniej 2 filmy Kurosawy - Rashomon i Tron... no i oczekiwałem czegoś podbnego. Filmu, który ma wydźwięk 'refleksyjny', filozoficzny, opowiada o namiętnościach, uczuciach, emocjach, psychice, etc. Miałem to w Rashomonie, miałem (w troche innej formie, ten cały niby Shakespeare, etc, ale jednak) w Tronie. W Straży zdecydowanie mi tego zabrakało - film od strony fabularno - psychiologicznej, że tak to określe jest niemal prosty jak budowa cepa. Niby cośtam z niego wynika, ale to żadna filozofia, żadna rewelacja. Mysle ze określenie 'japońskiego westerny" będzie tylko niewielkiem deprecjonowaniem wydzwieku filmu (przy czym zazanczam, ze na westernach się kompletnie nie znam, wiec to raczej moje domniemania ;) ). Od strony technicznej film faktycznie jest świetny, a na niektóre "dopracowania" ze strony realizatorów jeszcze mi w tym temacie niektórzy otworzyli oczy, za co dziękuje.

Poza tym, że film jest swietny technicznie i raczej przeciętny, jeśli doszukiwać się w nim jakiejś "głebi" warto doać, ze jest "dobrze nakręcony" tzn są ciekawe zwroty akcji, dobrze się oglada, nie dłuży się, wszystko ładnie do siebie pasuje i układa się w całość (choć bedąc upierdliwym doszukałbym się kilku niescisłości, chociażby ostatnie sceny, w których dochodzi do ostatecznej rozgrywki między "gangami" - dlaczego akurat wtedy? etc, etc... no ale to są własnie te elementy kina "przygodowego" czy jak to określic, za którymi nie przepadam, ale głupio byłoby je nadmiernie krytykować), świetnei zarysowane postaci (choć raczej nie pod kątem psychologicznym). Jak dla mnie 7-/10.

Pozdr.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones