still ain't no sense of reality, man..
powtórka z rozrywki w formie powagi, awangardowej, metafizycznej, zgoła tricksterskiej dla mnie ponownie od nieocenionego criteriona ani myśli się rozdrabniać, rozwadniać się ni płaszczyć ani zwalniać tempa!
obrazkowy odpowiednik neurotycznej powieści szkatułkowej o ciężkim zabarwieniu chaotycznym powstałej techniką cut-up albo w wyniku roznerwicowego skakania pilotem po kanałach..
tak zwanej prawdy, podobnie jak w pierwszym filmie, nie będzie w tym co widać, ale jeśli skupimy się na samym procesie widzenia - niejako widząc widzenie - w ów czas jakaś prawda sama się wyłania..
przeto będzie to film, który ma początek gdzieśtam zanurzony w ruchomym obrazie wieczności, który nazywamy czasem, ale - wiecznie odsyłając do nieskończoności, taka jego rola - sam nie będzie miał końca..
nadto oczywiście znowu nie wiadomo: czy to jeszcze jest film czy już making of z niego? najpewniej making of z making ofu z making ofu making ofu, to by w sumie pasowało: wszelako dziwne w tych obrazach będzie planów pomięszanie..
ale!
tu wypadnie na koniec zauważyć, iż pośród wszystkich tych mądrzących się teorii, interpretacji, skojarzeń i analiz wszyscyśmy zapomnieli o jednym: no to jest po prostu cholernie śmieszna komedia!
oraz kolejne jedno: że - z całym szacunkiem dla greavesa, który mógłby już niczego więcej nie nakręcić, a i tak znalazłby się w encyklopedyjach jako wielki twórca autorskiego kina - taki dajmy na to holis frampton, gdyby pożył dłużej, dostał kamerę oraz chętną do współpracy ekipę filmową: z miejsca, do śniadania, trzasnąłby taki długi metraż niemal od niechcenia!
a może i nie.. a może tak.. może jednak nie.. w sumie to nie wiem, bo też nic takiego w historii kinematografu dotychmiast nie powstało..
może więc, z sympatii do holisa, zagalopowałem się trochę, nie wiem, anyway - oba filmy to bezwzględne arcydzieła, które szczerze polecam!