To właśnie specyfika takiego kina jakie reprezentuje Tarr. Obejrzałem 7 godzinny film przy jednym posiedzeniu bez żadnej przerwy. To istne filmowe katharsis.
żebyś miał czas wysrać się i nie zgubić wątku, do tego po drodze jest kilka godzin na inne przygody.
Reżyser chce mieć pewność że odbierzesz film tak jak on chce te 2-3 h "dłużyzny" wprowadzą cię w tok rozumowania reżysera.
To zupełnie inne kino - kino kontemplacyjne albo antyakcji (jak wolisz) - tu czas płynie zupełnie inaczej a właściwie nie płynie a sączy się po kropelce...Ma to tę zaletę, że możesz "nasiąknąć" tym obrazem...Po tych 7 godzinach (o ile umiesz się w nim odnaleźć) już nie czujesz, że oglądałeś postacie w filmie lecz masz wrażenie jakbyś przeżył z nimi pół życia...To taki hiperrealizm moim zdaniem. Mnie się ten film nie dłużył, bo pochłonął mnie bez reszty, podczas gdy o wiele krótsze filmy potrafiły mnie potwornie znudzić. Cała sztuka polega na tym czy umiesz zapomnieć o tym, że oglądasz film (zapomnieć o Twoim czasie) i wejść do czasoprzestrzeni rzeczywistości filmu. To tak jak w medytacji lub we śnie - jesteś w innym wymiarze i nie wiesz po "przebudzeniu" ile czasu upłynęło - musisz spojrzeć na zegarek bo nie masz pojęcia...Takie długie ujęcia są o wiele bardziej "rzeczywiste" niż seria krótkich ujęć bo są one bliższe naszej percepcji w normalnym życiu; na co dzień raczej nie kręcimy "teledysków" w naszych głowach o ile jesteśmy trzeźwi...