Witam. Długi czas minął, odkąd ostatni raz miałem przyjemność spotkać się z produkcją mojego ulubionego reżysera, czyli Uwe Bolla - właściciela Boll KG i autora książki pt. "Ihr könnt mich mal!" (co można przetłumaczyć jako "Pocałujcie mnie w dupę") oraz reżysera wielu wspaniałych filmów. W tej produkcji był on nie tylko reżyserem, ale i scenarzystą. Czy powierzenie dwóch bardzo ważnych funkcji tak wybitnej jednostce okazało się dobrym wyborem? Powiem tak - niektóre filmy Uwe Bolla były nawet wciągające (no dobra, spore nadużycie, ale dało się oglądać). Mam na myśli takie produkcje jak "Seed: skazany na śmierć" czy "Dungeon Siegie: w imię króla". Ta nie. Fabuła była tak nudna, że zacząłem czytać historię o wojnie w Wietnamie (albo II wojna indochińska) na Wikipedii. Film nie był kręcony w Wietnamie, albo chociaż w Azji, nie nie - miejscem było RPA. Długie dialogi, poboczne wątki, które zajmowały dużo czasu widza, a nie miały przełożenia na całą historię, oczywiście tylko w jednym celu - wzbudzić zainteresowanie widza. U mnie osiągnęły odwrotny efekt. Jedyne, co w tym filmie było udane, to lądowanie helikoptera na samym początku. Chodzi mi o te świetne efekty trawy, konkretnie o odwzorowanie jej zachowania na wietrze. Daję temu filmowi 3 na 10. Czemu tak dużo? Nie mam pojęcia. Chyba tylko z nieskrywanej sympatii do tego reżysera. Ten film i jeszcze dwa inne zostały docenione przez Złote Maliny, które nagrodziły niewątpliwie wybitnego Bolla za najgorszego reżysera. W tym filmie Boll "bolcuje" swoich widzów tym filmem, przy czym jedynym efektem przezeń osiąganym są nudności.