Ogólnie rzecz biorąc film traktuje o walce Skandynawów o prawo do użalania się nad sobą. Jest to wszystko dość powierzchowne i o prawdziwym negatywnym myśleniu nie może być oczywiście mowy. Jest to raczej bunt przeciwko pewnemu trendowi życiowego optymizmu, afirmacji życia, pogodnemu stawianiu czoła problemom, nie poddawaniu się i ogólnemu "always look on the bright side od life" - jakby to ujął Monty Python.
Czyli dla Polaka czysta abstrakcja - albo raczej codzienna norma. Wszakeśmy narodem malkontentów i sztukę negatywnego myślenia możemy wykładać na uniwersytetach.
Z jednym zastrzeżeniem: przeciętny Polak na wózku raczej nie zdemolowałby sobie tak niefrasobliwie chaty; zwyczajnie nie byłoby go na to stać.