to nie jest film wojenny. osadzony w trakcie wojny, ale to nie wojna. wojna tak nie wygladala. jak
jakis zolnierz zabil 4 japonczykow to bylo naprawde bardzo duzo. a tutaj Cage zabil ich pewnie z
tysiac tak strzelal. film jest dobry tylko z powodu tego watku indianskiego jaki mial wplyw na ta
wojne, ale ogolnie to wcale dobre to nie jest.
Zgadzam się z tobą, minutę temu napisałem swoje wywody na tejże produkcji, jak chcesz to sprawdź :P
Generalnie akcje ukazane w filmie są typowo Hollywoodzkie i z realizmem pola walki mają mało wspólnego, ale to ile kto zabił Japończyków, nie zależało (tylko) od tego, jaki "był dobry", ale gdzie walczył i na jakim stanowisku.
Z samej struktury strat japońskich i ilości wojsk amerykańskich wynika, że w trakcie walk lądowych ŚREDNIO na dwóch Amerykanów biorących udział w wojnie na Pacyfiku przypadał "circa about" jeden zabity Japończyk (biorąc pod uwagę artylerię, lotnictwo, wsparcie lotnicze i choroby, więc z samych walk piechoty zginęło na pewno mniej). W praktyce wyglądało to więc tak, że ogromna większość Amerykanów nie zabiła nikogo (ba - nawet nie oddała żadnego strzału, pilnując na przykład lotnisk na tyłach), część żołnierzy zabiła kilku nieprzyjaciół w wymianie ognia, a np. powiedzmy obsługa ckm-u w trakcie odpierania samobójczego nocnego kontrataku spokojnie mogła wykończyć kilkuset w 3 minuty.
Amerykanie mieli inną taktykę niż większość krajów europejskich. W armiach europejskich w czasie II wojny było tak
1. Wysyłamy piechotę na wraże pozycje wspartą jakimiś lekkimi działami, ciężka bronią ew jakaś bateria większych dział w razie jakby coś ciężkiego do rozgryzienia się natrafiło.
2. Napierd*lanie się wszystkich ze wszystkimi obie strony wycofują się z zazwyczaj wysokimi stratami.
3. Wejście do akcji ciężkiej artylerii, lotnictwa itp i wymiecenie częściowo wroga
4 Kolejny atak, trochę mniej strat punkt zdobyty.
A u Amerykan
1. Wielogodzinna nawała ognia ze wszystkiego co może strzelać artyleria, czołgi,ciężkie działa, lotnictwo większość sił wroga zniszczona straty własne małe lub w ogóle brak strat
2. Żołnierze przechodzą przez teren likwidując niedobitki z zazwyczaj małymi stratami.
Masz absolutną rację, ale zapominasz o taktyce japońskiej (wywołanej częściowo frustracją z braku kontaktu z wrogiem z powodu taktyki amerykańskiej). Nocne samobójcze kontrataki były czymś typowym, więc tak jak pisałem, większość Amerykanów nawet nie oddała strzału, ale ci, którzy już się uwiązali w bezpośrednią walkę, mogli zabić naprawdę sporo Japończyków.
Japońska armia jak na okres II wojny światowej miała mocno przestarzałe siły lądowe (większość sił to piechota, czołgi nie służą jako samodzielne oddziały tylko jako wsparcie piechoty do tego w małych ilościach) w większości przestarzała broń pamiętająca wojnę rosyjsko-japońską (karabin Arisaka, karabin maszynowy Typ 3 z okresu I wś) i masz przyczyny klęsk Japończyków na lądzie z Amerykanami.
Nie zmienia to faktu, że świetnie sobie radzili na lądzie z aliantami aż do włączenia się do walk poważniejszych amerykańskich sił. Co do walk w rejonie Pacyfiku, to z tego co wiem, USA również nie używała dywizji pancernych, tylko batalionów czołgów przydzielanych do dywizji piechoty morskiej. W warunkach walki na tropikalnych wyspach duże oddziały pancerne nie miały racji bytu, a wsparcie piechocie zapewniały bardziej marynarka i lotnictwo. Póki Japonia utrzymywała przewagę na wodzie i w powietrzu (a w tym była technicznie do przodu przed Amerykanami w pierwszej fazie wojny), wystarczało to do zwycięstw na lądzie.
Zresztą na tym teatrze działań klasyczne średnie i ciężkie czołgi używane najliczniej w Europie po prostu się nie sprawdzały. Japończycy szli w kierunku mobilności (czołgi pływające), a Amerykanie w kierunku doraźnego dostosowania sił pancernych do potrzeb pola walki (demontaż dział w zamian za miotacze ognia w Shermanach).