"Where The Red Fern Grows" miał być zapewne rozgrzewającym serce filmem familijnym, pełnym cennych życiowych wniosków i sielskich widoków. Jeśli chodzi o te ostatnie, to owszem, obraz obfituje w malownicze krajobrazy wsi (na co patrzy się z przyjemnością). Co do reszty - mojego serca nie podgrzało w dużym stopniu, nie polubiłam głównego bohatera, ani jego poskramiających szopy psów. Irytowały mnie banalne religijne sentencje rzucane co chwila widzowi między oczy. W zasadzie bardziej przejęłam się losem biednych szopów, na które polowano oraz piekną pumą, która dostała siekierą, niż całą tą detą historyjką.