Najchętniej dałabym 1 lub 2, ale w sumie stwierdziliśmy z mężem, że może jednak to nie był aż tak denny film, może było w nim jakieś drugie dno? Może niósł przesłanie do amerykańskiego społeczeństwa, że nigdy nie jest aż tak źle, żeby nie mogło być gorzej, ale i tak będzie dobrze? Film był żenujący. Nie mam bladego pojęcia jak udało się namówić do zagrania w nim Susan Sarandon! I co robiła w nim tak genialna aktorka jak Toni Colette!? Że o Kathy Bates nie wspomnę! Oglądając film miałam wrażenie że śnię, że to nie dzieje się naprawdę. Film był bardzo słaby, ale z czystej ciekawości obejrzałam go do końca, bo miałam złudną nadzieję, że jednak wydarzy się w nim coś, co go uratuje. Niestety, jak napisałam, nadzieja była złudna. Genialny reżyser pociągnął do końca klimacik typowo amerykańskiej, żenującej komedyjki...