Niestety, wydumany koncept nie zasłoni wrażenia, że Nolan nurza się w schematach: ciężka ekspozycja na każdym kroku, kartonowe dialogi kartonowych postaci, ratowanie się przesadzoną "groźną"/mega głośną muzyką a'la Zimmer przez 90 procent filmu. Filmowy odpowiednik gry komputerowej dla licealistów.
Mimo olbrzymiej sympatii dla filmów Nolana po seansie "Tenet" nie mogłam się opędzić od podobnych myśli. Cudowne pomysły i perfekcyjna realizacja, ale scenariusz napakowany schematycznymi scenami, "intrukcjami obsługi" (jak rozumieć, co właśnie zobaczyliśmy/co zaraz zobaczymy) i kartonowymi postaciami. W żadnym innym filmie Nolana bohaterowie nie byli tak ubodzy i nieangażujący (karykaturalny Branagh z motywacją "Niszczę, bo tak", beznamiętna Debicki ze sztucznie przyszytą motywacją w postaci syna, którego nawet nie widzimy w zbliżeniu, przezroczysty Washington bez motywacji).
Zgadzam się, też mi się nie podobała ekspozycja i dialogi ale były konieczne i po części wybronił je montaż. Nie mogę się z Tobą zgodzić co do postaci Branagh'a, jego motywacja opierała się też na 'pomocy' przyszłym ludziom. Trzeba to torchę wyczytać między wierszami ale jest to dylemat moralny, bo to i tak teraźniejszych ludzi czeka gdyż "nie da się zmienić tego co było" i może to być jedyne rozwiązanie ale każde pokolenie walczy o siebie.
Główny aktor nie uniósł roli, Pattison był
duzo lepszy. Zmęczyłam się i rozczarowałam, chwilami przypominało to nieudaną podróbkę Bonda albo Mission Impossible, strasznie tendencyjne. Można to było zrobić dużo lepiej, są lepsze rzeczy z wątkiem podróży w czasie, podejmujące wątki fizyki kwantowej