Spodziewałem się czegoś dobrego,ale nie aż tak! film mnie po prostu zahipnotyzował i oglądałem go z wielką przyjemnością.Genialny wizualnie,świetnie ukazana era dzieci kwiatów,atmosfera koncertów,a muzycznie (no to wiadomo :) na plus wyszło także to że w filmie puszczane były nie tylko kawałki The Doors,taka miła niespodzianka :).Tylko ten Morrison w tym filmie był taki troche bad maderfakier,ale i tak go lubie :) (Kilmer był genialny).
!!!pozdro!!!
Kimler jednak nie oddał do końca duszy Morrisona ale technicznie oczywiście OK.Pod tym względem rozczarował mnie bo trochę inaczej wyobrażałam sobie Jima.Tak na marginesie Jim był bardziej agresywny i złośliwy. Val zagrał go nie będąc takim na prawdę i być może dla tego wyszło to trochę sztucznie.Bardzo się cieszę że po tym filmie narodziło się nowe grono fanów
twórczości J.D.Morrisona i The Doors.Co prawda w filmie niektóre fakty były pomylone ale to chyba ze względów technicznych ,co tak naprawdę nie miało aż takiego znaczenia , natomiast lepiej wpłynęło na fabułę.
Ja też poprawną pisownią nie grzeszę :p a jeśli chodzi o Jima to i tak nie wyobrażam sobie kogoś innego od Vala w tej roli.
!!!pozdro!!!
Tu masz rację oprócz Vala nikt by się nie nadawał do tej roli,to znaczy on był jak najbardziej neutralny i obiektywny, a to było bardzo ważne do ukazania takiego człowieka i jego legendy bez zbędnych emocji bez utożsamienia się z Jimem. ważnym jest że Val zachował dystans do postaci że potrafił pokazać suche fakty chociaż z jakiegoś powodu te fakty i zdarzenia były po przekręcane i nawet nie poustawiane chronologicznie. To co było dla mnie naprawdę ważne w tym filmie to strona duchowa Jima i właściwie ona budowała cały film. Pozdrawiam :)))