Film mi się podobał, ale dziwią mnie te ciągłe porównania, jaki to on daleki od amerykańskich horrorów albo nawet od horrorów w ogóle. Ring jest stuprocentowym horrorem (także z wątkami nadprzyrodzonymi) a straszenie odbywa się takimi samymi środkami, jak w filmach amerykańskich. To, że nie ma krwi, to żadne odkrycie. Chociażby w jeszcze dosyć świeżym i do bólu amerykańskim (Zemeckis) 'Co kryje prawda' cała krew pochodziła ze stopy bohaterki, bo nastąpiła na szkło (swoją drogą jak ktoś nie widział tego filmu, a lubi horrory, to namawiam - rewelacja).
Wracając do Ringu - odróżnia go przede wszystkim to, że rozgrywa się w innej strefie kulturowej i bohaterowie inaczej się zachowują, inaczej też przeżywają emocje. Do tego w filmie czuć pewną surowość, której nie ma już w Dark Water (następny film reżysera). Takie odmienności nie pozwalają o filmie łatwo zapomnieć, ale z drugiej strony pewne sceny dla niektórych będą śmieszne. Stąd ODRADZAM seanse pospolite, gdzie będzie dużo ludzi z przypadku. Śmiech na sali i głupie uwagi gwarantowane. Polecam wybrać się o porze nietypowej. Ja idę teraz na amerykański, a potem pewnie jeszcze raz na japoński :)