Genialną postać graną przez Curryego zamieniono na jakąś babę, która nie tworzy nic nowego tylko nieudolnie odtwarza to, co zrobił Curry. Dla mnie clue tego musicalu była właśnie postać trans-doktora, przystojny ekscentryczny facet w makijażu, szpilkach i gorsecie - i zamienienie go po prostu na kobietę, no, nie gra. W ogóle! Mam też wrażenie, że wszystkie piosenki brzmią tak samo, nie odróżniają się od siebie.
Tak, ale transseksualista, to osoba która zmieniła płeć i uważa się (w tym przypadku) za kobietę.Nijak się to ma do transwestyty, gdzie to po prostu facet przebrany za kobietę ale nadal pozostający facetem.
Dokładnie odniosłam takie samo wrażenie. W roli Frank-N-Furter'a Tim Curry jest po prostu niezastąpiony i nigdy nikt nie zagra tego lepiej. I zupełnie w tej roli nie pasuje mi kobieta, pomijając to, że jest to transseksualista/ka, ale nie jest to TRANSWESTYTA... A jednak między jednym a drugim jest różnica. Całą sytuację filmu wg mnie ratuje Tim w roli kryminologa. Ale to tylko moja osobista opinia ;p
Nie wiem czy cała, razem wzięta obsada remake miała tyle charyzmy co sam Tim Curry...
A przecież oprócz niego w oryginale był jeszcze legendarny Meat Loaf (ten od "I would do everything for love") Susan Sarandon i parę innych ciekawych postaci. Bardziej wtórne muzycznie, bez polotu, bez charyzmy i niuansów oryginału. Nie wiem, czy sam zrobiłbym lepszy remake, ale gorzej to już chyba bym nie mógł...
PS. Tak, wiem kto, grał kryminologa w podróbce z 2017... Ale wiem też, że z epizodycznej postaci nie da się wycisnąć tyle co z głównej, stanowiącej istotę filmu.
To, że nie podoba Ci się czyjaś gra aktorska nie oznacza, że musisz zaraz obrażać, moim zdaniem zagrała świetnie, a film jest w porządku