"Thelma i Louise" to nieco feministyczne kino spod ręki Ridleya Scotta - reżyser opowiada się za kobietami, które choć niewinne, w świetle prawa są za takie nie uważane, a ich los nie jest przez to brany na poważnie. Taka była konwencja i całkowicie ją akceptuję - film miał być z przekazem i był. Niestety dziś pojęcie feminizmu się zmieniło i w kinie kreuje się kobiety jako silne i niezależne, ratujące nieokrzesanych samców. No, ale Hollywood było kiedyś normalne i dało się nakręcić solidny kryminał, z subtelnym wątkiem feministycznym i przesłaniem, a nie nachalną propagandą bez większego sensu. Komentowany przeze mnie tytuł łączy w sobie kryminał i kino drogi. Bohaterom granym przez Geenę Davis i Susan Sarandon idzie współczuć i naprawdę ciekawie ogląda się ich ucieczkę do Meksyku. W roli drugoplanowej, jako detektyw, który chce pomóc uciekinierkom wystąpił Harvey Keitel, specjalizujący się w kinie policyjnym i rolach detektywów, niekoniecznie tych dobrych. Tutaj jednak jego postać jest całkowicie pozytywna i ukazano go jako ostatniego sprawiedliwego, który szczerze chce pomóc zdesperowanym kobietom. No jak zawsze aktor zagrał na najwyższym poziomie i czasem kradł film swoją kreacją. Klimat lat 90., jest mocno zaakcentowany, a w tle leci sporo piosenek z tamtych lat - to też spory plus. Zdjęcia i montaż również są solidne, a plenery cieszą oko i są ładnie uchwycone. No film jakoś przesadnie nie zachwycił mnie, nie sponiewierał, ale to solidne kino z najlepszego okresu kina jakim były lata 80. i 90. Ode mnie 7/10. Seans w TVP Kultura, czytał Maciej Gudowski.