Ten film ma coś co można nazwać magnetyzmem.
Jak włączy się go w ciszy, późnym wieczorem, to tak przykuwa do telewizora, że po prostu nie sposób się oderwać.
Żadna z pozostałych części trylogii tak na mnie nie podziałała, ale może to dlatego, że tylko "Czerwonego" oglądałem w samotności. Po prostu film magiczny.