Urzekła mnie miłość przedstawiona w tym filmie. Z początku raził mnie brak szacunku do ludzi czy czyjejś własności głównego bohatera, ten jego niegrzeczny, wybuchowy, destrukcyjny tok działania. Dalsze rozwijanie się fabuły świadczy o tym, że miłość ma najsilniejszą moc naprawczą, przy Babi Hache zaczął się zmieniać. Scena na sali balowej za to, to dowód, że mimo starań nadal nie potrafił taktownie podejść do niektórych sytuacji :( Sam proces zmiany Hache stanowił dla mnie wątek, dzięki któremu rosłam w środku, bo symbolizował głęboką miłość, jaką darzył ukochaną. Było to wzruszające.
Film jest cudowny. Tak, tak, klasyczna fabuła kiedy to łobuz zakochuje się w dziewczynie z dobrego domu. Ale podczas oglądania wcale nie czułam, że scenariusz jest oklepany.
Zaletą jest, że został nakręcony przez Europejczyków. Barcelona wygląda niesamowicie. Dialogi w języku hiszpańskim pasują do bohaterów idealnie.
Wybór poszczególnych piosenek do scen również jest nienaganny.
I na koniec, wypowiem się na temat morału płynącego z Tres metros sobre el cielo. Jest mądry i sensowny. Jak na film pozornie o pospolitej fabule szczególnie.
Seans utkwi mi w głowie na długo. Jeszcze wrócę do sceny w dyskotece, gdzie Hache zaprosił Babi. To jak ona wyglądała, jak on, ich połączenie dusz w momencie, gdy zbliżali się do siebie... To jest szczyt marzeń romantyczki.
Dochodząc do kresu tej nie do końca uporządkowanej wypowiedzi, wysuwam wniosek, że film podobał mi się dlatego, że przedstawiał prawdziwe zakochanie, nie sztuczne. I chciałabym żeby wszystkie pary czuły bliskość i poświęcenie równe temu między Babi i Hache.
Dziękuję i dobranoc