Otóż chciałem podkreślić wspaniałą grę aktorską Iana McKellena. Nie myślałem, że to aż taki świetny aktor. Zagrał wg mnie doskonale postać tego nazistowskiego zbrodniarza - i bynajmniej nie jawi nam się wyłącznie w tym filmie jako potwór (tym bardziej, że aparycja tego aktora budzi raczej sympatię niż nieufność). Powiem, że postać, którą tworzy jest zdecydowanie bardziej ludzka niż pierwowzór w opowiadaniu "Zdolny uczeń" Stephena Kinga. Po tym filmie myślę, że ten aktor wszystko może zagrać.
I o ile film to jak dla mnie 6/10 i gorszy od oryginału, za to w roli Kurta Dussandera nie wyobrażam sobie żadnego innego aktora w tym momencie. Przy nim ten dzieciak jest wręcz drętwy i słaby, podobnie jak słabo przy nim wypada reszta obsady - bezbarwnie. Wiadomo, że to też wina scenariusza.
P.S. Flm niepotrzebnie wygładzono i spłaszczono - zwł. postać chłopca została ugrzeczniona (tu nikogo nie morduje sam z siebie ani nie chodzi nad autostradę bawić się w mordercę-snajpera, co by dobrze ukazało jego niezrównoważenie psychiczne) i nazwijmy to po imieniu film został wykastrowany z wszelkich mocniej kontrowersyjnych elementów, przez co pewne wątki są jak wydmuszka. Pewne elementy posklejano na szybko i niedbale (postać Żyda ze szpitala czy relacje chłopca z rodzicami). To co było mocną najlepsze to gra Iana jak dla mnie, końcówka filmu zaś nie wytrzymuje porównania z oryginałem, ale bynajmniej nie jest to zła ekranizacja - dużo lepsza od choćby "popłuczyn" w stylu "Sprzedawca śmierci" oparty na "Sklepiku z marzeniami" Stephena Kinga.
Mam podobne odczucia, choć pan McKellen winą scenariusza nie mógł się zbyt bardzo popisać. Mimo wszystko, ładnie i zgrabnie zagrał, co za ciekawy kontrast do sympatycznego długobrodego Gandalfa.
Film ugrzeczniono w fatalny sposób i cierpię przede wszystkim z jednego powodu, Todd stał się niewinnym, grzecznym chłopcem którego zżerała po prostu ciekawość, dlatego się tam udał. W oryginale było zupełnie inaczej i to mały już od początku fascynował się sadyzmem na co dowodem było to, że w książce Dussander praktycznie płakał kiedy musiał opowiadać, a jak zakładał w materiale źródłowym mundur to czuł się okropnie (co prawda film ma tę scenę, ale wypada mimo wszystko o dwa nieba gorzej). Demonizacja zbrodniarza w początkach już w początkach tej znajomości to faux pas. Ominięto coś, co było kwintesencją tego wszystkiego, SNY i KOSZMARY. Pierwsza polucja Todda, jeśli wiesz o czym mówię. Oczywiście kinematografia rządzi się innymi prawami niż literatura i takiej sceny nawet nie wymagałbym od reżysera, ale błagam, Kurt nie zabił jako starzec ani jednej osoby, a Todd tylko jedną. Nie ma zmian w psychice tej dwójki, a "szkolnych przygód Todda z dziewczynami i kolegami" nie wybaczę.