Bo jeśli nastawiacie się na jakiegoś nowszego Indianę Jonesa, bo od kogoś usłyszeliście, że Nathan Drake jest giernym odpowiednikiem tej legendarnej postaci, to popełniacie ogromny błąd. Bo nie dość, że seria gier posiadała ogromną ilość akcji, często przesadzonej, to ta przesada jest również w tym filmie. I o ile w grze łatwo tą przesadę zakamuflować to tyle w filmach jest z tym dużo gorzej.
Na pewno w paru miejscach można złapać się za głowę, głównie w drugim etapie filmu (akcja ze statkami, ło panie, chcę poznać osobę kto ją wymyślał) ale ciężko dać to do minusa. Przecież w grach widzieliśmy praktycznie to samo.
Bardzo dużo jest tutaj nawiązań do gier, dlatego fani serii będą wniebowzięci. I niestety z tym wiąże się też największa wada tej produkcji, bo fabuła nijak się ma do tego, co ujrzeliśmy w grach. Po prostu mamy tutaj Nathana i Sully'ego w alternatywnej rzeczywistości. Można wysnuć taki wniosek kiedy popatrzy się na aktorów, Holland i Wahlberg kompletnie niedobrani do swoich postaci, aczkolwiek tworzą ze sobą zgrany duet.
Na szczęście muzyka świetna, choreografia walk lepsza niż w nowym matrixie (ale to bardziej minus dla tego drugiego niż pochwała dla uncharteda), no i całość dobrze się po prostu ogląda.
Ale tak jak pisałem, tu nie znajdzie się ciekawych zagadek, tylko dobrą solidną akcję okraszoną przygodą i oprócz fanów gier nikt za bardzo nie znajdzie tu nic, co zmieniłoby jego życie. No, może oprócz nastolatek, które będą miały kisiel w majtach na widok gołej klaty Hollanda.