Po grubych latach 80 i 90, gdzie herosi kina kopanego zjednywali sobie tłumy entuzjastów żonglujących kolejnymi kasetami wideo z produktami klasy B, nastały lata chude, gdzie nieliczni entuzjaści mogli odnaleźć swych idoli tylko na zakurzonych półkach z napisem „straight to DVD” w najodleglejszym koncie wypożyczalni.
Jak wypada regeneracja (bardziej pasuje termin „pośmiertnych drgawek” czy coś w tym stylu) jednego z najbardziej pamiętnych tytułów kina sensacyjnego początków lat 90? Abstrahując od tego, że jest to kontynuacja całkowicie zbędna, mocno średnio, choć początek zapowiadał się jeszcze całkiem klimatycznie, a jak na łupankę klasy B skręcony został nienajgorzej. A gdy na scenę wkracza Jean Claude (dziwacznie obolały) i Dolph (sceny z jego udziałem są najlepsze w filmie) robi się jeszcze ciekawiej. Do czasu...
Z minuty na minutę zaczyna ogarniać widza coraz większa irytacja i przeświadczenie, że dał się zaplatać w seans kiczowatego filmu, który za rok czy dwa, pewnie by wyłączył, natknąwszy się na niego w TV4.
Mimo iż jestem fanem tej dwójki kopaczy, ich przepychanki były mi zupełnie obojętne i specjalnej regeneracji zmysłów nie uświadczyłem. Ale ponoć niektórym się podoba…
Moja ocena - 3/10
Pisze się "z Czarnobyla", a nie "z Czernobyla" drogi kolefo ;)
Wielu ludzi popełnia ten błąd.