Przyznaję się - I ja należę do grona osób, które zachwyciły się tym filmem zaraz po jego premierze. Dziwnym zrządzeniem losu był on bowiem wyświetlany w polskiej telewizji gdzieś na samym początku lat 90-tych i pamiętam, że wtedy - a byłem zaledwie dzieckiem - zrobił on na mnie piorunujące wrażenie. Gdyby mnie ktoś wówczas zapytał co było w nim tak "ujmującego" - nie potrafiłbym odpowiedzieć. Jednak dziś, kiedy oglądam go kolejny raz, chyba już dostrzegam jego szczególna specyfikę.
Dla mnie "Upiór w operze" jest przede wszystkim jednym wielki spektaklem. Teatralnym (a także w dużej mierze operowym) show, które zachwyca widza mnóstwem detali. Całą gamą cudownych barw, i grą cieni. Wspaniałymi kostiumami jak i pięknymi wnętrzami. Opera - jej wnętrza, a także ów bajkowy, podziemny świat niejednemu dziecku (także temu dużemu) przywodzi na myśl magiczną krainę rodem z "wybujałej" wyobraźni, gdzie samotny bohater mierzy się z licznymi antagonistami.
Częste zbliżenia (na twarze aktorów, ale również i na detale sceniczne) jeszcze bardziej potęgują ów teatralny (rekwizytorski) wydźwięk całej historii. A sam wątek romansowy osładza go jeszcze bardziej.
Do tego oczywiście nie można zapomnieć o stronie muzycznej. Czuć tu autentyczny świat opery, przedstawień, wielkiej sceny... życia aktorów od wewnątrz (próby, rywalizacja), jak i całej tej instytucji, przesiąkniętej aurą tajemniczości i pewnej wyjątkowości osiągalnej tylko w zderzeniu z osobami, miejscami związanymi ze sztuką.
I choć nie jest to doskonała ekranizacja powieści, jest to z pewnością najlepsza wersja filmowa.