PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=106461}

Upiór w operze

The Phantom of the Opera
7,6 79 644
oceny
7,6 10 1 79644
6,0 6
ocen krytyków
Upiór w operze
powrót do forum filmu Upiór w operze

Wiem, że takie tematy juz powstawały, i ścielą się gęsto, ale muszę wyrazić swoją opinię. Jeśli komuś przeszkadza, że w osobnym temacie - trudno.
Otóż niedawno dokonałam zakupu owego musicalu pod wdzięcznym i jakże kiczowatym tytułem "Love Never Dies" na DVD. Wbrew pozorom oglądałam go z nadzieją, że mi się spodoba, i że mogę przeciwstawić się większości. Na próżno.
Gwoli ścisłości, oglądałam go w obsadzie: Ben Lewis - Upiór, Anna O'Byrne - Christine, Maria Mercedes - Madame Giry, Simon Gleeson - Raoul, Sharon Millerchip - Meg, Jack Lyall - Gustave.

Mam wrażenie, że tytuł powstał przez skojarzenie z LSD - takiego środka, który zażywał Webber, jak go pisał.
"Only his mask was ever found" - tak się zaczyna, a zaraz potem widzimy ową maskę wraz z jej właściciele, rzępolącego coś na organach. Zaraz potem ów szanowny muzyk kładzie się na nich, bierze kartke z nutami, jakbyśmy jeszcze nie zuważyli, że nie może tworzyć, drze ją, po czym łapie się za łeb, i śpiewa rzewny recytatyw o Christine. Żeby jeszcze było mało, w Eryczku obudziły się nagłe talenta malarskie, bo w swojej pracowni ma pokaźnych rozmiarów portrecik Christine, przed którym nie klęczy chyba tylko dlatego, że wytarł już wszytkie klęczniki w sklepie. Za to obficie się ku niemu obraca i śpiewa wzruszające zwrotki "'Till i hear you sing" z miną pobożnego Żyda w syngodze. Ekspresja aktora wyraża się się w machaniu rękami i bardzo dramatycznym łapaniu się za serce tudzież za ramiona. Już wczuwamy się jego położenie.
Następnie otrzymujemy prezentację Coney Island. Pojawia się trio, które istnieje w tym widowisku chyba tylko po to, żeby udowodnić, że ten żyrandol z filmu najwyraźniej spadł Webberowi na głowę. następnie jesteśmy świadkami czegoś, co ma być galerią dziwactw, a jest najwyraźniej jasełkami urządzonymi przez pacjentów najbliższego szpitala psychiatrycznego. Jest w cholerę drrrramatycznie, a za chwilę robi się jeszcze bardziej, bo oto Meg Giry, przebrana za skrzyżowanie baletnicy, papugi i Lady Gagi.
Po tym zjawia się mamusia, czyli Madame giry, która uzywa bardzo oryginalnego tekstu nauczycieli tańca "Hurry up, people, you have 4 more shows to do".
Webber nie jest na tyle inteligentny, żeby odczekać z przedstawieniem charakteru postaci przynajmniej 15 minut. No więc, od razu dowidujemy się, że jest wredną suką, której zależy tylko na kasie. Oczywiście jest też pozbawiona wyobraźni, bo nie przychodzi jej na myśl, że jak Upiór dostanie Krychę, to pewnie zostawi im Coney Island, a sam pójdzie poszukać jakiejś poważnej sali operowej. To jest poza zasięgiem jej umiejętności, prawda?

Wszyscy czekają na przyjazd Christine, zachowując się przy tym, jak paprazzi rodem z XXI wieku. Wiedzą wszystko o wszystkich, podają megaplotki, przy czym Webber stara się, żebyśmy od razu znienawidzieli Raoula, bo konkurencja dla Upiornego, o co to to nie. Oczywiście Raoul zachowuje się jak nadęty bufon, zabraniając wszystkiego i Christine i dziennikarzom.
W tym momencie zyskałam szacunek dla Fosythe'a. Jego scena z peleryną ma przynajmniej jakiś urok. W musicalu po Christine przyjeżdża powóz. Przy czym, dowiadujemy się, że to Upiorek jest wynalazcą samochodu (!!!) Jakbyśmy się jeszcze nie zorientowali, że czarny wóz bez konia, stylizowany na brykę gotów przysłał Eryczek, to z wewnątrz wysiada ta trójka przygłupów - jego pomagierów. Faktycznie, widz jest przygłupem, któremu trzeba wszytko podać na tacy, bo żadnej aluzji nie zrozumie. Charming.

Następna scena została zrealizowana tylko po to, żeby pokazać, jakim to Raoul jest złym mężem i ojcem. Złośliwy, apodyktyczny, żona musi mu we wszystkim ustepować. Co najlepsze, ta scena nie ma żadnego innego znaczenia, jak tylko pokazać jakim to Raoul jest zapijaczonym wywłoką.
Następnie Christine śpiewa "Look with your heart", odsyła Gustawa do łóżka i wtedy zaczyna się... Ho, ho, ho, jak mawiał święty Mikołaj.

Drzwi się otwierają , swoje wejście smoka ma nie kto inny, jak sam X-Men. Albo nie, Hugh Jackman był jednak przystojniejszy. Aliści z miną i ekspresją X-Mena do buduaru damy swego serca wkracza Upiór. Kryśka zemdlona leci na podłogę, Eryk najwyraźniej ma w ramionach magnes, bo zemdlona Christine po prostu go obejmuje. Miało być tajemniczo, miało być czarująco, wyszło kiczowato i żałośnie. Ekspresja bohaterów wyraża się w lataniu od jednego końca pokoju do drugiego tudzież na patrzeniu sobie w oczka z namietnością drewnianego blatu. W pewnym momencie, Christine woła "I loved you", co u Upiornego wywołuje rozpacz potworną i najwyraźniej wychodzą mu mleczaki, bo owa rozpacz wyraża się w zagryzaniu warg na wzystkie sposoby, jak również w kołysaniu się w tą i z powrotem (wiadomo, choroba sieroca). Później śpiewają "Once upon another time", ona patrzy w lewo, on w prawo, następnie z ekspresją dębu Bartek zamieniają się miejscami i dalej śpiewają to samo. Poruszające.
Z Upiornego wychodzi bestia i szantażuje Christine, że jak dla niego nie zaśpiewa, to jej synek nie wróci z wycieczki po Coney Island. Jedna piosenka i dwa razy więcej kasy. Nieźle, stary.
Christine i Meg spotykają się i śpiewają piosenkę ("My dear old friend"), w której jest tyle oryginalności, co w keczupie pomidorów. Raoul dowiaduje się, że jego "pracodawca" podszywający się pod pana Y to nie kto inny jak "HIM!" Naturalnie, jedna scena w której Raoul nie wspomniałby o piciu jest niedopuszczalna. Schodzi do baru, a Krysia orientuje się, że Gucio wyparował.
Tu ma miejsce scena rodem z brazylijskiej telenoweli. Upiorny rodem z LND jest może i uroczy, ale leciutko w rozwoju opóźniony. Otóż Eryczek spostrzega, że 10-letni wicehrabia umie grać na pianinie! (takie były wtedy standardy wychowania, ale no cóż). Pyta się go, co to za melodia, na co Gustaw odpowiada "Just a song in my head". Pomijając to, że oczywiście nie przychodzi mu do głowy, że mały odziedziczył talent po matce, Upiór woła z miną totalnego idioty "10 YEARS OLD" tonem wielce rozpaczliwym i uduchowionym.
Zaczyna się "Beauty underneath". Pojawia się dekoracja rodem z taniego horrorku sci-fi: cyklop, gościu z metrowymi paznokciami, syrena (!). No więc Upiorek tak się zapamiętał, że pokazuje Guciowi buźkę. Ten ucieka do matki. Krysia przyznaje się, że Upiorek dał jej synka (w tym momencie Eryk wyraźnie się czymś zadławił, poza tym pada na kolana ze szlochem "My son" równie wymowny co jego garnitur).
Następnie okazuje się, że Madame Giry schowała się w szafie (!!!) i wszystko słyszała, i znowu okazuje się wredną suką, która knuje przeciwko biednej Christine i myśli tylko o kasie. W pewnym momencie jej recytatywu nie wiedzieć czemu pojawiają się znowu te dziwactwa, które chyba mają wspomóc dramatyzm chwili. Oryginalny środek, ale no cóż. Potem widzimy Raoula w lekkiej depresji, którą próbuje zalać wódą. Śpiewa nasz schwartzcharakter "Why does she love me" Piosenka o tyle bezsensowna, że ona wcale go nie kocha, o czym Webber próbuje nas przekonać od początku do końca. No więc emo Raoul śpiewa bardzo dramatycznie, i wypija dwa kolejne kieliszki, po czym widzi Meg. Należy zaznaczyć, że Raoul po calonocnej balandze ma tak mocny łeb, że w ogóle oznak chociaż lekkiego pijaństwa nie wykazuje. Meg śpiewa niezwykle oryginalną piosenkę o tym, że topi smutki w morzu, a później pojawai się Upiór. Zawierają wiadomy układ, śpiewając jedną z niewielu piosenek, które mi się tam podobały, czyli "Devil take the hindmost".
Swoją drogą, gdybym ja był zapowiadana przez trio takich przygłupów jak ci trzej, to chyba bym się obraziła. Na temat "Bathing Beauty" brakuje mi słów, to znaczy sama piosenka całkiem sympatyczna, ale do LND pasuje jak "Felicita" do "Ojca Chrzestnego.
Oczywiście, i Upiór, i Raoul próbuj przekonać Christine do swoich racji, a, jak się można było domyślić, ona śpiewa. swoją drogą, gdyby Webber zakonczył musical na tej piosence, na "Love never dies", byłaby mu go w stanie wybaczyć. Gdyby poleciała do Upiorka zaraz po tej piosence. Ale końcówki nie jestem w stanie mu wybaczyć.
Resztę wszyscy raczej znają, a końcówka była komentowana tyle razy, że mój głos już tu chyba na nic. Podobało mi się tylko, że Christine jest taka hardcorowa, że z raną postrzałową w brzuchu jest w stanie siedzieć, mówić kompletnie nie załamującym się głosem, no i oczywiście śpiewać. Jasne, w musicalach wszyscy umierający muszą zaśpiewać, ale po co jak Tony i Maria ograniczać się do 2 linijek? Oni mają siłę zaśpiewać 3 piosenki, po czym Krysia bardzo efektownie i wzruszająco umiera. A Gucio i Upiorek zmierzają razem do lepszego, nowego świata. Czarujące.

To, co mnie najbardziej wkurzyło, to kreacja Madame i Meg Giry. Z pierwszą zrobili wredną babę, łasą na pieniądze, pozbawioną czegokolwiek, co mogłby zjednać jej sympatię widza, a z drugiej histeryczkę, dla której nie liczy się nikt oprócz Upiora (jak sama wyznaje, sypiała dla niego z różnymi osobistościami, które mogły mu zapewnić powodzenie). Z Upiora, mordercy i psychopaty zrobił się playboy, wynalazca, i w ogóle dusza nie człowiek. Nawiasem mówiąc, mimika tego facet, który go zagrał ograniczyła się do przygryzania warg i rzucania oczami na wszystkie strony, a jego ekspresja do latania po scenie. Wymowny jak kurtyna w teatrze.

A, i żeby nie było, doskonale wiem, jaki był cel przeniesienia akcji na Coney Island: zestawienie ponurej gotycko-romantycznej atmosfery "Upiora..." z wynalazkami Ameryki. Pomysł niezły, ale wykonanie... pozostawia wiele do życzenia.

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Gdybym go miała ocenić "po filmwebowemu" to, nie nie dałabym mu 1/10. Jest parę piosenek wartych posłuchania, a kreacja Anny O'Byrne była godna podziwu. 4-5/10 to chyba adekwatna ocena.

littlelotte52996

Kryśka, Upiór i Meg powinni być kandydatami do nagrody "Froterka roku". Ilość spazmujących jęków, nieogarniętej słowami miości, która się nie spełniła mnie osobiście przerosła. Żałuję, ze nie było sceny jak któreś z tej czarującej trójcy tarza się po podłodze, chociaż niewiele brakowało.
Ogólnie Lof newer dajz... I wcale się nie dziwię, że Raoul tyle pił od tych jęków, kwęków i pier******a o wczonsajoncej i niespełnionej lof sama bym wpadła na dno ba do ciemnego leja rozpaczy!

ocenił(a) film na 10
Sabcia

Och, nic nie przebije Upiora, którego najczęściej powtarzanym zdaniem było "Ah, Christine", względnie "My Christine". A teksty - genialne. Głęboka metaforyka i jakże niekonwencjonalne rymy. Gustave także wypowiadał bardzo wiele ("Yes! Beautiful! Yes! Beautiful! Ahhhh!").
A najlepsza była chyba scena, kiedy Upiorny domyśle, się, kim jest dla niego Gustave. Na Boga Żywego, trzy takty to dzieci po minimalnym nauczaniu potrafią zagrać. A jego matka była śpiewaczką, tak czy nie?
Widziałam to przedstawienie z Melbourne i podobno w porównaniu z londyńskim, scenografia była lepsza. Nie widziałam londyńskiego, ale stroje z Australii faktycznie piękne, szczególnie "pawia" suknia Christine do "Love never dies". I jej kolia. Cudowna:) A, i zniknął "Kryśkomat", a zastąpił go portret. To chyba na plus:) Bo Anna pięnie na tym portrecie, i w całym musicalu, wygląda.
W sumie, to tylko Anna skupiała na sobie uwagę - pięknym głosem, poważną grą sceniczną (wycisnęła ze swojej postaci wszystko, co było możliwe, ale zagrała ciepłą i kochającą matkę, nieszczęśliwą kobietę... Itd., kompletnie odstawała poziomem od reszty australijskiej obsady). Co do Sharon Millerchip, to miała szczególnie niewdzięczną postać do zagrania, ale nieźle jej poszło. Simon Gleeson był taki, jak powinien być - zimny, odpychający, miejscami cyniczny. Ładna aparycja i głos. Niestety, trudno mu było "wyciągnąć" cokolwiek ze swojej postaci.
Za to Upiór - cóż, porażka. Musiałabym jeszcze posłuchać Ramina, w którego wykonaniu słyszałam tylko parę piosenek z tego musicalu, ale nie wiem, czy strawię Sierrę. Mam na nią alergię od czasu "Upiora w operze", gdzie jej gra aktorska była, no cóż, śmieszna.
Australijskiego Upiora grał Ben Lewis, który był, jakby to ująć... porażką. Głosu nie oceniam, ale jego miny i machanie rękami - absurdalne. Jack Lyall - czyli Gustave podobał mi się, grał sympatycznie, w sumie bez wielkich fajerwerków, ale taką "wredną" też dostał rolę.
A, i zgadzam się co do ilości spazmatycznych jęków. Szanuję go, że tak długo z nią wytrzymał.
Podsumowując: szkoda Ramina do czegoś takiego.

ocenił(a) film na 3
littlelotte52996

Jakże mi ulżyło jak przeczytałam twój krytyczny wpis i pomyslałam - nie jestem sama. Oglądając film chwilami wątpiłam czy aby na pewno nie mam do czynienia z parodią. Koszmarnie zrealizowany film. Głupie sceny, głupie dialogi - tam gdzie powinno się coś dziać nic się nie dzieje, a tam gdzie wypadałoby zrobić oddech - jest za dużo trzapania. Film jest zrealizaowany niemalże współcześnie, a ja miałam wrażenie, że oglądam coś co powstało jakieś 50 lat temu (nie krytykuję tym samym perełek dawnego kina), stąd zmieszanie w jego odbierze.

ocenił(a) film na 6
littlelotte52996

Haha, nic dodać nic ująć, choć może się przyczepię do ostatniego zdania... Pomysł był zły. Bardzo zły. I wcale nie dlatego że niejako niszczy piękny obraz oryginału, ale dlatego iż niektóre połączenia (takie jak to) nie mają racji bytu. Z reguły wszelkie cudowne kontynuacje klasyki, które muszą dziać się w równie cudownej Ameryce są już straszne, to jeszcze Upiór z Opery staje sie Upiorem z Wesołego Miasteczka. To już porażka na całej linii.

A jednak muzyka z "Beneath a moonless sky" - cudowna perełka w całej tej produkcji.

ocenił(a) film na 10
Exitus_Letalis

Pomysł nie był może tyle zły, co wykonanie i rozwinięcie. Bo sam kontrast mechaniki z "gotyckością" dało się świetnie wykorzystać, i to wcale nie po to, żeby stworzyć coś, co jest po prostu parodią.
Upiór z Wesołego Miasteczka - tak się powinien nazywać ten musical. Ciekawe, ilu ludzie by wtedy przyszło do kina?

"Beneath a moonless sky" - tak, ale TYLKO muzyka. Poza tym jeszcze "Till I hear you sing", ale tylko w wykonaniu Ramina (i czemu na początku! Kto zaczyna musical od solówki głównego bohatera!)
I jeszcze "Devil take the hindmost" jest ładne, i "Love never dies", fantastycznie wykonane przez Annę O'Byrne. Muzyka nie najgorsza, ale teksty i fabuła... Tragedia.

littlelotte52996

Mój siostrzeniec ma obecnie osiem lat od roku płynnie gra na pianinie. Mam podejrzewać, że moja siostra miała romans z Upiornym?^^Dla mnie romans Kryśki z Upiorem (jeśli dobrze dosłyszałam acz mogę się mylić) w dniu ślubu z Raoulem, poczęcie dziecięcia, Upiór sutener, niezrównoważona psychicznie Meg i chciwa Madame Giry to jest za dużo jak na jeden musical. No i jeszcze to zabawne trio:karlica i dwóch Festerów Adamsów...

ocenił(a) film na 10
Sabcia

Na pewno miała. Takie talenty nie zdarzają się codziennie. To musi być krew Upiorka.
A najlepsze w tym musicalu jest to, że Christine wie dokładnie, kto jest ojcem jej dziecka, mimo, że parę godzin później poszła do łóżka z Raoluem. Notabene, kiedy Raoul od niej odchodzi (podczas "Love never dies", ona nawet nie płacze (poza lekką niepewnością w głosie). Co tam mężczyzna, z którym była przez 10 lat, teraz ma Upiorka, z którym zapewne wychwywałaby szczęśliwie synka i wyżywałaby się artystycznie. Ale na końcu jest niestety - cóż za piękna katastrofa.
A mina Bena Lewisa, kiedy Christnie woła "I loved you!" - bezcenna.
W sumie sprawdzał się tylko w "strrrasznych" scenach, takich bardziej męskich, jak rozmowa z Raoulem czy szantaż Krysi. Jego dramatyczne "My son" spowodowało u mnie ulgę, że nie siedzę w teatrze, bo uśmiałam się do łez.
I jeszcze nazwa tego całego parku rozrywki - Phantasma. Prawie jak Disneyland. Równie mhrrrocznie i dhrrrramatycznie.

A w 3 części, która będzie nosiła tytuł "Gustave... khrrr... I'm your father", Upiór i Raoul nawiążą homoseksualny romans, i razem będą w szczęściu i spokoju wychowywać Gucia. A madame Giry zajmie się sprzątaniem bazy kosmicznej na Florydzie, którą Upiorny założył.

littlelotte52996

Ja się cieszę, że Romy nie stać na tego potworka bo, skoro potrafili spaprać UwO to z tym byłby koszmar z ulicy Nowogrodzkiej. Do Bena Lewisa wokalnie i wizualnie nic nie mam, aczkolwiek jako Upiór po liftingu był okropny.
Romans Upiora i Kryśki po dekadzie przypomina mi Draculę z Graz. Tam wystąpił podobny wątek: "Chcę cię mieć, ale nie mogę! Ale muszę, chcę będę! Nie no nie mogę! Weź mnie! Nie bierz! Musisz! Nie możesz!..."

ocenił(a) film na 3
Sabcia

Nie jestem fanką filmu Schumachera (co widać po ocenie), ale dołączę do rozmowy. Mam nadzieję, że można? ;)
Wrzucę moją recenzję LND, która już w kilku miejscach w sieci wisi, ale nie zaszkodzi jej wrzucić i tutaj.

Właśnie skończyłam oglądać australijską wersję i wiem na pewno jedno - nigdy więcej tego nie uczynię. Zabierałam się za zobaczenie tego już kilka razy, ale jakoś tak zawsze była wymówka, ale w końcu dzisiaj się udało. I ogromnie zaszokowała mnie moja reakcja - ja się po prostu wynudziłam. Po pierwszych dziesięciu minutach z utęsknieniem czekałam na koniec pierwszego aktu, który się dłużył niemiłosiernie. Zastanawiałam się nawet, czy drugiego nie obejrzeć jutro, ale doszłam do wniosku, że w tym wypadku jutro oznacza nigdy. Na szczęście drugi akt minął nieco szybciej. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że cokolwiek związanego z tą historią, a raczej z historią, która miała miejsce przed LND, mnie znudzi. Obejrzenie całości zajęło mi nieco ponad dwie godziny, ponieważ w niektórych momentach po prostu musiałam na chwilę zrobić przerwę, bo nie dawałam rady. Po jakimś czasie już po prostu zaczęłam reagować śmiechem, bo nic innego mi nie pozostało. Dobrze, to może teraz trochę szczegółów. Bardzo szczegółowo jednak nie będzie, wybaczcie.

AKT I
1905 rok? Czyżby ktoś opuszczał lekcję matematyki w szkole? Pomińmy już fakt, że akcja POTO dzieje się w ok. 1881, prolog POTO ma miejsce w 1911 - jakim cudem Raoul aż tak się zestarzał przez 6 lat? Rok 1911 podaje oficjalna strona musicalu. Ale okej - to w końcu, jak twierdzi Webber, nie jest sequel. Zastanawiam się tylko, czy on wierzy w to, że to nie jest sequel. Jeśli wierzy, to pozostaje mi współczuć. A jeśli uważa, że ciemny lud kupi taką wymówkę, to też mu współczuję.
"Til I Hear You Sing" - po ostatniej nucie tego utworu skończyła się cała zabawa i zaczęła się nuuuda. Ktoś kiedyś powiedział, że zrobili ogromny błąd wrzucając najlepszy utwór na sam początek - zdecydowanie się zgadzam. Rozmowa po "Only for You" toczy się tylko pomiędzy panną i panią Giry, pozytywna zmiana. Pierwszą pauzę musiałam zrobić, gdy usłyszałam "I'm your Angel of Music, come to me Angel of Music", gdy Christine z rodziną zmierzała na Coney Island. Za każdy razem, gdy usłyszałam coś z POTO, kończyło się to przerwą. Podczas "The Coney Island Waltz" dopatrzyłam się małpki bardzo podobnej do tej z wiadomej pozytywki. Słów mi zabrakło. Na pozytywkę, którą dostał Gustave, zareagowałam tak samo. Zwróciłam uwagę na drzwi, które prowadziły na balkon i które wyglądały jak lustro. Miałam cichą nadzieję, że Pan Y skorzysta z innych drzwi, ale nie. "Beneath a Moonless Sky" i całej wizyty Igreka u Christine nie będę komentować, bo po prostu nie potrafię w cywilizowany sposób tego zrobić. Masa nut z POTO (biedne nuty), tekst okropny... W ogóle cała ta scena, a dokładniej historia, o której się podczas niej dowiadujemy, jest bez sensu. Tak samo jest bez sensu jest "Beautiful". Faktycznie, to nie jest możliwe, że Gustave może się interesować muzyką! Jego matka wcale nie była śpiewaczką operową. Kompletnie załamało mnie stwierdzenie Pana Y "on gra tak jak ja". Dziesięcioletnie dzieci ze szkoły muzycznej grają w tym wieku trudniejsze rzeczy. Pozytywną zmianą było wyrzucenie tej ogromnej małpy z "The Beauty Underneath". I na tym pozytywne zmiany w tej scenie się kończą. Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki "The Beauty Underneath" i zobaczyłam to czerwone światło, pierwsze, co mi przyszło do głowy, było "o, burdel". I na tym zakończmy akt pierwszy.

AKT II
Tutaj w sumie nie ma się zbyt nad czym rozwodzić. O kolejnych kalkach muzycznych w POTO nie wspomnę, bo tak jak powiedziałam - te nuty zostały już dostatecznie sponiewierane. Jedna rzecz - zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby Christine zaśpiewała "Love Never Dies" w stroju łabędzia. Co się dalej działo, wszyscy wiemy. Kurtyna powinna zapaść wcześniej, bo Y śpiewający fragment "Love Never Dies" był po prostu żałosny. To miało był wzruszające. Przykro mi, ale nie było. Było za to żenujące.

Zrobili to wszystko z większym rozmachem niż w Londynie. Tylko zastanawiam się, czy oni tym całym rozmachem nie chcieli odwrócić nieco uwagę widzów od fabuły. W niektórych momentach nawet mi się to udało, fakt. W kwestii realizacji nagrania nie można się do niczego przyczepić, bo jest naprawdę dobrze.

Chociaż wcześniej to już widziałam i słyszałam, na pewne momenty (głównie te muzyczne fragmenty POTO) dalej reaguję negatywnie, nie potrafię inaczej. Cała ta historia dalej nie ma dla mnie sensu i mieć nie będzie. Nawet, jeśli ktoś postara mi się łopatologicznie i psychologicznie ją wytłumaczyć. Szkoda nieco, że Webber nie wziął się za prequel (na podstawie Kay!), bo to mogłoby się udać. Podczas oglądania doszłam do wniosku, że od strony muzycznej LND nie jest jakieś świetne. Nowego materiału jest naprawdę niewiele, a "Beneath a Moonless Sky" nie dorasta do pięt tytułowemu utworowi z POTO. "The Beauty Underneath" nawet nie śmiem porównywać do "Music of the Night". Teraz mam tylko nadzieję, że na West Endzie będzie można wciąż zobaczyć oryginalną wersję POTO, a nie zmiany wprowadzone, żeby uwiarygodnić LND.


I tak jeszcze na koniec:
"A najlepsze w tym musicalu jest to, że Christine wie dokładnie, kto jest ojcem jej dziecka, mimo, że parę godzin później poszła do łóżka z Raoluem."
Pomijając fakt, w jaki Mister Y dowiedział się, że ma dziecko, to w sumie Christine mogła wiedzieć, kto jest ojcem. Nikt nie powiedział, że jej małżeństwo z Raoulem zostało od razu skonsumowane, ona mogła to odkładać, ba, ślub też mogła przekładać. Albo jest jakiś powód, dla którego Raoul dzieci mieć nie może. W tych dwóch przypadkach można faktycznie uwierzyć, że Christine wie dobrze, kto jest ojcem Gustave'a. Ale prawdą jest, że nie ma opcji, żeby Krysia wróciła do Upiora dzień przed swoim ślubem i się mu oddała. To jest, na bora iglastego, XIX wiek! I tak samo nie widzę możliwości, że on mógł ją po tym wszystkim zostawić. Ona stwierdziłaby wtedy, że on ją odrzucił, że on nią po prostu gardzi. I na pewno nie poszłaby - jak gdyby nigdy nic - przed ołtarz z Raoulem, ona by po prostu ze sobą skończyła.

ocenił(a) film na 10
Mlle_Empsychora

Ale Raoul nie jest impotentem, jak u Forsythe'a, i cały czas myśli, że jest prawdziwym ojcem Gustave'a. Akcję z "ukrywamy ciążę" oglądałam w mojej ulubionej telenoweli (która od "LND" była tysiąc razy bardziej życiowa i prawdopodobna), a i tam Mayi pomagała matka i dwie przyjaciółki. Ukryć ciążę bez niczyjej pomocy, całkiem samej, przed partnerem, który zna Cię od dziecka - to jest fizycznie niemożliwe. Pomijając cały kobiecy spryt.
Czy ona by się zabiła? Nie wiem, ale nie sądzę. Ale równie nieprawdopodobne wydaje mi się, żeby tego samego dnia poszła do ołtarza z Raoluem. To oznacza, że tak naprawdę była zimna i wyrachowana, i nie kochała żadnego z nich.

A teraz a propos Twojej recenzji:

"1905 rok? Czyżby ktoś opuszczał lekcję matematyki w szkole? Pomińmy już fakt, że akcja POTO dzieje się w ok. 1881, prolog POTO ma miejsce w 1911 - jakim cudem Raoul aż tak się zestarzał przez 6 lat? Rok 1911 podaje oficjalna strona musicalu. Ale okej - to w końcu, jak twierdzi Webber, nie jest sequel. Zastanawiam się tylko, czy on wierzy w to, że to nie jest sequel. Jeśli wierzy, to pozostaje mi współczuć. A jeśli uważa, że ciemny lud kupi taką wymówkę, to też mu współczuję."

Dokładnie. Ale wiesz, ja już doszłam, z czego to wynika: jak Webber z Schumacherem kręcili "Upiora...", to fragment kandelabra uderzył tego pierwszego w łeb. Rezultaty wszyscy widzą...

">Til I Hear You Sing< - po ostatniej nucie tego utworu skończyła się cała zabawa i zaczęła się nuuuda. Ktoś kiedyś powiedział, że zrobili ogromny błąd wrzucając najlepszy utwór na sam początek - zdecydowanie się zgadzam."

Jaka zabawa? Drewniany Ben, absurdalnie modlący się do portetu? O najlepszej piosence możemy mówić tylko w wykonaniu Ramina, bo ten utwór brzmi jak dla niego pisany. Ben śpiewa płytko, bez emocji, wygląda kuriozalnie. Ale umieszczenie solówki głównego bohatera na samym początku to był błąd. Duży błąd, bo widownia w teatrze jest jeszcze rozbawiona, dopiero milkną chichoty i rozmowy. Właściwy prolog to chyba "Coney Island Waltz", i od tego powinno się wszystko rozpocząć. Szkoda słów.

" Podczas "The Coney Island Waltz" dopatrzyłam się małpki bardzo podobnej do tej z wiadomej pozytywki. Słów mi zabrakło. Na pozytywkę, którą dostał Gustave, zareagowałam tak samo. Zwróciłam uwagę na drzwi, które prowadziły na balkon i które wyglądały jak lustro. Miałam cichą nadzieję, że Pan Y skorzysta z innych drzwi, ale nie."

Bo Webber nie umie się zdecydować, czy to jest sequel, czy jednak nie. Takie rozdwojenie jaźni. A może zły brat bliźniak? /śmieje się demonicznie/

">Beneath a Moonless Sky< i całej wizyty Igreka u Christine nie będę komentować, bo po prostu nie potrafię w cywilizowany sposób tego zrobić."

Najlepszą rzeczą w całej tej scenie jest olśniewająca biała suknia Christine:) "Beneath..." ma genialną muzykę, ale tekst to porażka. Nie mam nic przeciwko erotyzmowi, i piosenkom z podtekstem erotycznym, wszystko jest dla ludzi, ale to już przesada. Tekst, który sprowadza się do "I had you, I felt you, I kissed you, I caressed you, again and again''to tekst do pornosa, a nie do ''poetyckiego'' musicalu.

''Jedna rzecz - zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby Christine zaśpiewała Love Never Dies" w stroju łabędzia''

Akurat tu się nie zgadzam. ''Love never dies'' i ewentualnie ''Look with your heart'' to jedyne wartościowe piosenki w tej chimerze, a Anna w stroju pawia wyglądała fenomenalnie. Zresztą ten strój miał chyba pokazać, że Christine może dopiero teraz pokazać cały swój talent.

''a "Beneath a Moonless Sky" nie dorasta do pięt tytułowemu utworowi z POTO. "The Beauty Underneath" nawet nie śmiem porównywać do "Music of the Night".''

Do ''Music of the night'' można porównywać ''Till I hear you sing'' + obie są solówkami Upiora. Z kolei "The Beauty Underneath" można porównać właśnie do ''Phantom of the opera'' - oba sa utrzymane w tej samej rockowej, współczesnej styslistyce.

ocenił(a) film na 3
littlelotte52996

Ech, czemu nie tu ma opcji "cytuj"? Byłoby wygodniej.

"Ale Raoul nie jest impotentem, jak u Forsythe'a, i cały czas myśli, że jest prawdziwym ojcem Gustave'a. Akcję z "ukrywamy ciążę" oglądałam w mojej ulubionej telenoweli (która od "LND" była tysiąc razy bardziej życiowa i prawdopodobna), a i tam Mayi pomagała matka i dwie przyjaciółki. Ukryć ciążę bez niczyjej pomocy, całkiem samej, przed partnerem, który zna Cię od dziecka - to jest fizycznie niemożliwe. Pomijając cały kobiecy spryt."

Nie musiał być impotentem, wystarczyło, że był bezpłodny, a Krysia go jakoś wkręciła, że po prostu raz mu się udało. I nie miałam na myśli ukrywania ciąży, bo fakt, to by raz - nie udało, a dwa - skąd nagle dziecko? Wystarczyło w sumie, że ona odwlekała ślub tak z miesiąc - zawsze powiedzieć, że dziecko urodziło się wcześniej niż powinno. Fakt, to wszystko strasznie naciągane, ale w sumie...

"Dokładnie. Ale wiesz, ja już doszłam, z czego to wynika: jak Webber z Schumac"herem kręcili "Upiora...", to fragment kandelabra uderzył tego pierwszego w łeb. Rezultaty wszyscy widzą..."

Wiesz najlepsze jest to, że LND nie jest w ogóle kompatybilne z filmem z 2004, z którego wyraźnie wynika, że Krysia zmarła śmiercią naturalną, jak już młoda nie była. Bezsens goni bezsens.

"Jaka zabawa? Drewniany Ben, absurdalnie modlący się do portetu? O najlepszej piosence możemy mówić tylko w wykonaniu Ramina, bo ten utwór brzmi jak dla niego pisany. Ben śpiewa płytko, bez emocji, wygląda kuriozalnie. Ale umieszczenie solówki głównego bohatera na samym początku to był błąd."

Fakt, Ben jest daleko za Raminem, ale jakoś mu to wyszło (i nie było Kryśkomatu, a to plus). Pomijam już fakt, że przez cały spektakl przypominał mi Lorda Blackwooda z pierwszego "Sherlocka Holmesa" z Downeyem Jr.

"Najlepszą rzeczą w całej tej scenie jest olśniewająca biała suknia Christine:) "Beneath..." ma genialną muzykę, ale tekst to porażka. Nie mam nic przeciwko erotyzmowi, i piosenkom z podtekstem erotycznym, wszystko jest dla ludzi, ale to już przesada. Tekst, który sprowadza się do "I had you, I felt you, I kissed you, I caressed you, again and again''to tekst do pornosa, a nie do ''poetyckiego'' musicalu."

Nie wolno zapominać, że było ciemno! Baaardzo ciemno! < facepalm> A tak nieco na marginesie - przecież ludzkie oko po jakiejś chwili coś tam w ciemności widzi, to nie jest tak, że nie widzi się zupełnie nic.

"Akurat tu się nie zgadzam. ''Love never dies'' i ewentualnie ''Look with your heart'' to jedyne wartościowe piosenki w tej chimerze, a Anna w stroju pawia wyglądała fenomenalnie. Zresztą ten strój miał chyba pokazać, że Christine może dopiero teraz pokazać cały swój talent."

Tylko, że śpiew (nie, to nawet nie jest śpiew, a skrzek) pawia do najprzyjemniejszych rzeczy nie należy. Bardziej z ptactwa widzę tutaj łabędzia, bo to w sumie był taki "łabędzi śpiew" Christine. Tylko to byłoby zbyt dużym spoilerem jednak.

"Do ''Music of the night'' można porównywać ''Till I hear you sing'' + obie są solówkami Upiora. Z kolei "The Beauty Underneath" można porównać właśnie do ''Phantom of the opera'' - oba sa utrzymane w tej samej rockowej, współczesnej styslistyce."

Nie kierowałam się stylistyką, a postaciami i to było pierwsze, co mi przyszło do głowy. "Beneath..." i POTO śpiewa dwójka głównych bohaterów, a i MotN, i "Beauty..." Phantom śpiewa do kogoś. Ale nawet bez takiego porównania słychać, że muzyka LND jest dużo słabsza od POTO. Zresztą Webber w LND kopiował samego siebie, chociażby tytułowa piosenka, która już wcześniej wystąpiła w innym jego musicalu, który sukcesu nie odniósł.

"A w 3 części, która będzie nosiła tytuł "Gustave... khrrr... I'm your father", Upiór i Raoul nawiążą homoseksualny romans, i razem będą w szczęściu i spokoju wychowywać Gucia. A madame Giry zajmie się sprzątaniem bazy kosmicznej na Florydzie, którą Upiorny założył."
W 3 części dowiemy się, że ALW jest synem/wnukiem Gustave'a, a więc potomkiem oraz zapewne reinkarnacją Phantoma. ;)

ocenił(a) film na 10
Mlle_Empsychora

Kryśka poszła do łóżka z Raoulem zaraz po ślubie - źle, nie poszła - jeszcze gorzej. Webber jest geniuszem.

"Wiesz najlepsze jest to, że LND nie jest w ogóle kompatybilne z filmem z 2004, z którego wyraźnie wynika, że Krysia zmarła śmiercią naturalną, jak już młoda nie była. Bezsens goni bezsens."

Bo to jest sequel, ale później przestał nim być, teraz znowu jest i nie jest. To dla wszystkich oczywiste, prawda? A dla Ędrju w szczególności.

"Fakt, Ben jest daleko za Raminem, ale jakoś mu to wyszło (i nie było Kryśkomatu, a to plus). Pomijam już fakt, że przez cały spektakl przypominał mi Lorda Blackwooda z pierwszego "Sherlocka Holmesa" z Downeyem Jr."

Z Raminem obejrzałabym nawet film gore, w którym śpiewa "Córkę rybaka" i morduje przeciwników Greenpeace piłą mechaniczną. I tak byłby boski.
A co do ostatniego zdania - z grzeczności nie zaprzeczę:) W ogóle dla mnie ten cały nowy Sherlock Holmes jest jakimś absurdalnym żartem, 3 razy próbowałam obejrzeć ten film, i doszłam do akcji ze statkiem. Nie byłam w stanie. Nie jestem przeciwna odbrązawianu legend, ale... z głową.

"Nie wolno zapominać, że było ciemno! Baaardzo ciemno! < facepalm> A tak nieco na marginesie - przecież ludzkie oko po jakiejś chwili coś tam w ciemności widzi, to nie jest tak, że nie widzi się zupełnie nic."

Bo tam było ciemno jak u Mu... Afroamerykanina w d***. Zresztą uprawianie seksu, kiedy jest "too dark to see the thing, too dark to even try" musi być bardzo komfortowe. Na pewno. Tak. Baaardzo.

"W 3 części dowiemy się, że ALW jest synem/wnukiem Gustave'a, a więc potomkiem oraz zapewne reinkarnacją Phantoma. ;)"

Ale co z Meg? Tego jeszcze nie ustaliłyśmy:)

ocenił(a) film na 3
littlelotte52996

"A co do ostatniego zdania - z grzeczności nie zaprzeczę:) W ogóle dla mnie ten cały nowy Sherlock Holmes jest jakimś absurdalnym żartem, 3 razy próbowałam obejrzeć ten film, i doszłam do akcji ze statkiem. Nie byłam w stanie. Nie jestem przeciwna odbrązawianu legend, ale... z głową."

Pierwszą część obejrzałam, drugą wyłączyłam gdzieś w połowie. Tego się nie da oglądać. Z obecnych Sherlocków to tylko ten BBC! :D

"Ale co z Meg? Tego jeszcze nie ustaliłyśmy:)"

Szczerze mówiąc, to mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, ile może być numerem dwa, ale z drugiej - z baletu do takiego eee... czegoś?! Nie widzę tego kompletnie. Pomysł fajny, wykonanie beznadziejne. I jakoś tak nie mogę jednak uwierzyć w Meg - morderczynię (nawet jesli to był wypadek), kiedy patrzę na tę słodką dziewczynę, śpiewającą "Where in the world have you been hiding?" w POTO.

I taka ciekawostka - Anna O'Byrne zagra Christine w oryginalnej londyńskiej wersji POTO.

ocenił(a) film na 10
Mlle_Empsychora

Meg jest straszna w tym... czymś. Już na innym forum tutaj była dyskusja, jakim cudem Christine tak namiętnie deklarująca przyjaźń Meg, wychowana prawie jak jej siostra, tak nagle o niej zapomniała i ją porzuciła, jak tylko wyszła za mąż za Raoula. To jest nielogiczne. Nie, zamiast tego, Meg musiała wyjechać do Ameryki. Czyżby Kryśce woda sodowa uderzyła do głowy, jak tylko została wicehrabiną? Wątplkiwe, zważywszy na to, jaka skromna i kochana jest w ujęciu Webbera. Kolejny facepalmowy, tudzież facepalmiczny wątek.

ocenił(a) film na 10
Mlle_Empsychora

Anna zagra Christine w Londynie w POTO... Kiedy?

ocenił(a) film na 3
littlelotte52996

Konkretnej daty nie ma, nowa obsada obowiązuje od 3 września. Tutaj jest więcej info: http://m.thephantomoftheopera.com/news/latest-news/major-cast-changes-for-phanto m-london?utm_source=Phantom%2BSocial&utm_medium=Update&utm_campaign=Loondon%2Bca st%2Bchange%2Bpr

ocenił(a) film na 10
Mlle_Empsychora

Aha... Świetnie. Szkoda, że do Londynu nie mogę pojechac, ale może YouTube na coś się znowu przyda:) Oglnie nie lubię tam oglądać żadnych filmów, bo jakość jest słaba, ale z braku laku...

ocenił(a) film na 9
Mlle_Empsychora

"Nie musiał być impotentem, wystarczyło, że był bezpłodny, a Krysia go jakoś wkręciła, że po prostu raz mu się udało. I nie miałam na myśli ukrywania ciąży, bo fakt, to by raz - nie udało, a dwa - skąd nagle dziecko? Wystarczyło w sumie, że ona odwlekała ślub tak z miesiąc - zawsze powiedzieć, że dziecko urodziło się wcześniej niż powinno. Fakt, to wszystko strasznie naciągane, ale w sumie..."

O ile dobrze pamiętam to Webber własnemi usty powiedział, że ze zdolnościami rozrodczymi Raoula w LND jest wszystko okej. Nie wiem zatem skąd Krychunda wiedziała, że poczęła Upiorzątko. Może pożyczyła Tardis od Doktora Who i skoczyła sobie w przyszłość, test DNA wykonać.

'"Najlepszą rzeczą w całej tej scenie jest olśniewająca biała suknia Christine:) "Beneath..." ma genialną muzykę, ale tekst to porażka. Nie mam nic przeciwko erotyzmowi, i piosenkom z podtekstem erotycznym, wszystko jest dla ludzi, ale to już przesada. Tekst, który sprowadza się do "I had you, I felt you, I kissed you, I caressed you, again and again''to tekst do pornosa, a nie do ''poetyckiego'' musicalu."

Nie wolno zapominać, że było ciemno! Baaardzo ciemno! < facepalm> A tak nieco na marginesie - przecież ludzkie oko po jakiejś chwili coś tam w ciemności widzi, to nie jest tak, że nie widzi się zupełnie nic. '

Wybaczcie mi, ale ja się teraz zaczęłam zastanawiać, jakim cudem dziewiczy Upiór, co nigdy w życiu gołej baby nie widział (bo webberowski wszakże dziecięciem do lochów Opery trafiwszy, pierwsze kontakty męskodamskie odrabiał z Krysią) trafił po ciemku w, za przeproszeniem waszmość pań, właściwy otwór i spłodził tego Gucia. Naprowadzanie poczerwienią też on wynalazł?


ocenił(a) film na 10
EineHexe

Nie, po prostu Madame Giry oprócz garniurku i pelerynki przynosiła mu także nowego "Playboya". Stąd jego cudowna wiedza, ot! tajemnica rozwiązana.

ocenił(a) film na 10
Sabcia

A co to ten Dracula z Graz?

littlelotte52996

http://www.youtube.com/watch?v=gpEv66ZmWmE Zu Ende(latanie za Draculą)
http://www.youtube.com/watch?v=AKx9Yrfu7oI&feature=related - wstrząsający finał
Na forum Tańca Wampirów min są szczegółowe opisy tegoż dzieła :D

ocenił(a) film na 10
Sabcia

Wupowiedzi na forum Tańca Wampirów są raczej entuzjastyczne... A Twoje zdanie,jak widzę, jest przeciwne?

ocenił(a) film na 9
littlelotte52996

Czytałaś wszystkie?
Aż to sobie też przypomniałam, robienie napisów było niezapomnianym przeżyciem :D.

ocenił(a) film na 10
Lleleth

To jest aż tak złe?

ocenił(a) film na 9
littlelotte52996

Raczej bełtające mózg. Muzycznie Wildhorna uwielbiam, obsada też bardzo dobra, niestety u Frania libretto i fabuła zwyczajowo leżą.

ocenił(a) film na 10
Lleleth

Zmienię temat. Właśnie z wiru przeprowadzki wypłynęła moja nieśmiertelna płyta ("The best musicals... Ever!" - wydawca dostaje od Lotte darmową reklamę, polecam), i usłyszałam wykonanie "Till I hear you sing" pana Davida Shannona. Właśnie wzrosła moja opinia na temat Bena. Gorzej nie dało się już tego zaśpiewać. Może, gdybym go zobaczyła, zmieniłabym zdanie, ale sama piosenka "na słuch" - lekki koszmarek. Ben przynajmniej wkładał w to jakieś emocje. Wykonanie Davida jest bezpłciowe, nudne, i z ładnej w sumie piosenki (do której jego głos, by the way, kompletnie nie pasuje) robi kolejny, elendiowy koszmarek.

ocenił(a) film na 10
Lleleth

Btw, na tej samej płycie mam wykonanie "LND" przez Ginę Beck. Ma piękny głos, ale miałam wrażenie, że jednak za delikatny na dorosłą Christine. W sumie - ja jestem za Anną, na razie jej wykonanie najbardziej mi pasuje.

ocenił(a) film na 6
littlelotte52996

Pomysł był zły. A to połączenie o którym mówisz mogło być wykorzystane w każdym innym, lepszym pomyśle i wówczas pewnie wypadłoby choć trochę tak jak należy.

Zgadzam się w 100% TYLKO MUZYKA. Bo jak dotąd nie ma jeszcze na tyle dobrego wokalnego wykonania by nie niszczyło muzyki.
Till I hear... Nie, nie, nie... Ramin nie pasuje do Upiora i jego wykonanie było dla mnie wyjątkowo ciężkim przeżyciem. Już ze wszystkich, moim zdaniem najlepiej wypada James Loynes.

Ps. Ekhm. Ja wolę Draculę z Granz... Przynajmniej muzyka dużo lepsza, obsada i fabuła... na tyle by przesłodzona miłość stała się nagle bardziej strawna. Poza tym finał muzycznie jest przepiękny.

ocenił(a) film na 10
Exitus_Letalis

Nie napisałam, że pomysł fabularny był dobry, nie napisałam nawet, że sam pomysł na sequel "Upiora..." był dobry. Napisałam tylko, że myśl zestawnienia elektroniki i gotyckiej atmosfery jest niezła. Co najlepiej widać, albo raczej słychać, na pzykładzie piosenki "Phantom of the opera". U Laskowika też kiedyś grali Bacha na gitarze elektrycznej (genius!). Ale to trzeba by zrobić subtelnie, a przede wszystkim ZMIENIĆ FABUŁĘ. Bo muzyka tego "dzieła" jeszcze się broni. Fabuła nie. W żadnym stopniu.

"Till I hear... Nie, nie, nie... Ramin nie pasuje do Upiora i jego wykonanie było dla mnie wyjątkowo ciężkim przeżyciem."

Ostrzegam Cię, ja mam na punkcie Ramina obsesję nie mniejszą niż Wiedźma na punkcie... pewnego Szkota:) A tak na serio - Ramin ma lepsze i gorsze role, ale akurat do tej jego głos mi pasował idealnie. No cóż, kwestia gustu. Świat jednej opinii byłby nudny.

użytkownik usunięty
littlelotte52996

No cóż, "Love should die" , kupiłam sobie nawet koszulkę :D

ocenił(a) film na 10

Raczej - Love should zmienić fabułę.

littlelotte52996

Mnie tez LND skojarzyło się z LSD.
Jak dowiedziałam się pare lat temu, że będzie Upiór II ucieszyłam się ogromnie. MIałam jeszcze większe nadzieje. Ale im więcej pojawiało się informacji tym ciężej je przyjmowałam: Raoul alkoholikiem i hazardzistą? Mój piękny, długo i złotowłosy Raoul?
Bolało. Bolało jak cholera ale przyszła myśl " może nie jest tak źle. Może to wina Erika, bo tak chłopaka psychicznie wykończył, że pije"
Ale LND to praktycznie zerżnięty kicz z gównianej książki Forstyha (nawet nie wiem jak się pisze to nazwisko. I nawet mi nie jest przykro, że piszę je błędnie) a dlaczego zostało zerżnięte? Bo Webber i ten facet się przyjaźnią! Gość zapytał Webbera czy może napisać ciąg dalszy, a Webber się zgodził.
Gdyby mój przyjaciel poprosił o zrobienie II części czegoś w co włożyłam nie tylko serce, ale poświęciłam temu lata, zwyczajnie bym zamordowała taką przyjaźń za coś takiego i płakałabym przez rok, albo i dłużej. Dobrze rozumiem - Christine i Erik mają syna ( a niech ma coś chłopak od życia. Nie może mieć żony, bo brzydki to niech ma chociaż troche seksu. Płytkie - wiem. Ale starałam się dać temu szansę) Ale zabijać Christine przez Meg z której zrobiono puszczalską, nowojorską wywłokę w depresji, która się zakochała? Impotenta z Raoula i to jeszcze w tak idiotyczny sposób?
Jako fance pękło mi serce i płakałam gorzkimi łzami czytając Upiora Manhattanu.
Ale potem obejrzałam przedstawienia. Jak Ramina praktycznie nie znoszę a jako Upiór jest mierny, tak obejrzałam z australijską obsadą już chętniej. Oglądało mi się dużo lepiej, ale ciągle była ta myśl...że to kiczowata książka, kumpla Webbera.
Utwory są ładne. Podobają mi się, lubię ich słuchać. W większości.
I lubię tą historię jako osobną, zupełnie niezwiązaną z Upiorem historię. Jako...musicalowy romans, nieszczęśliwego i brzydkiego człowieka, zakochanego w znanej kobiecie, którą zna od lat.
Ale nie mogę na nich patrzeć jak na Erika i Christine.
Nie tak jak patrzę na nich w Phantom of the Opera.

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Swietnie opisalas caly film, usmalam sie. To co piszesz o tym filmie to jest na podstawie ksiazki "Upior na Manchatanie"? Bo mial powstac film na podstawie tej ksiazki, a muzyke mial wlasnie Webber stworzyc, jesli to jest adaptacja na podstawie tej ksiazki i tak im wyszlo to nie ma co ogladac:/

ocenił(a) film na 10
Dzastina221

Poniekąd na podstawie, trochę Webber dodał od siebie. Na przykład dość pretensjonalną i naiwną, ale w gruncie rzeczy posiadającą nieco romantycznego uroku scenę z peleryną zastąpił debilną, idiotyczną, robiącą z widza skończonego krtyna sceną z prototypem samochodu.

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Ja uważam, że Ben i Anna naprawdę dobrze zagrali swoje postacie. Oboje śpiewali pięknie, ogólnie cała muzyka jest piękna, jednak nie dorównuje za nic POTO - opowiada głównie o miłości (tej niespełnionej), a jedynym takim "żywym" utworem jest Beauty Underneath. W POTO muzyka wyrażała wszystko: strach, radość, miłość, namiętność, tęsknotę, zazdrość.
Ja preferuję Annę w roli starszej Christine, jak i Bena. Uważam bowiem, że jej głos jest bardziej dojrzały jako kochającej matki i żony. Nie wygląda tak młodzieńczo jak Sierra. Ją wolę za to w POTO. A co do fabuły to już wypowiedziałam się na ten temat....
Jako osobna historia jest faktycznie bardzo ciekawa, ja nie łączę ją z POTO, a muzykę ubóstwiam.

littlelotte52996

Cóż... Wy obejrzałyście cały musical, ja odpadłam po "Beneath a Moonless Sky". Jestem ogólnie przywiązana do LND z Raminem i Giną, dlatego duet Ben&Anna mi się nie podobał. Mój wywód może wydać się mało wiarygodny, gdyż nie widziałam zbyt wiele, ale uwierzcie mi, że bolało samo słuchanie, a co dopiero patrzenie na grających. Muzyka (bez słów) to majstersztyk i tego Webberowi odjąć nie można, bo muzykę napisał świetną (pozwolę sobie przywołać wymienione wcześniej "Devil Take the Hindmost" czy samo LND). Tak jak napisała Caroline27 - nie warto łączyć tych dwóch historii, bo powariujemy.
Co do "Draculi" z Graz (bo już była o nim mowa w temacie) - lubię ten musical i fabuła podoba mi się bardzo, pomimo wątku, o którym mówiła Sabcia: "Chcę cię mieć, ale nie mogę! Ale muszę, chcę będę! Nie no nie mogę! Weź mnie! Nie bierz! Musisz! Nie możesz!...". Ogólnie Thomas mógł się więcej ruszać, ale to tak z innej beczki :D

ocenił(a) film na 8
Karolina230

Jeżeli chodzi o muzykę to się bardzo zawiodłem. Jako wielki fan upiora (mam cała partyturę :D ) i muzyk - nie podoba mi się styl muzyki w jaki poszedł Weber tym razem. Elektronika - to nie pasuje do upiora. Melodie są nudne - w "Once upon" i "Beneath the Moonless sky" absolutnie nic się nie dzieje. Perełką jak dla mnie jest "Till I hear you sing", bo chyba jako jedyna ma w sobie coś z upiorowego dramatyzmu (chociaż orkiestracja nie powala, szczególnie finał). Najgorsza jest tytułowa piosenka.
Nie wiem, czemu ale jeżeli chodzi o głosy, to bardzo doceniam Ramina (szczególnie za jubileuszowe wydanie phantoma w Royal Albert Hall), ale australijska wersja ma w swoich głosach jakoś więcej emocji...

MaciekRM

Co z ciebie za muzyk sloro doceniasz Ramina, którego niewykształcony, męczący, kiepski i słaby głos jest prawie nie do wytrzymania, a uważasz za najgorszą piosenkę piosenkę tytułową w której wykonanie aktorka musiała włożyc najwiecej pracy i umiejetnosci.
Co do muzyki elektronicznej to sie zgadzam. Beneath a Moonless sky sie jednak sporo dzieje, wiele sie dowiadujemy; ale jak sie nie zna jezyka to tak jest; nic sie nie dzieje, to nie ma zadnego sensu.

ocenił(a) film na 10
Sasayaki

Zdążyłam już trochę wyjść z miłości do Ramina, ale jestem w stanie zrozumieć to uczucie. Jednak nie zgodzę co do muzyki elektronicznej: to mogło być całkiem ciekawe, o ile byłoby dobrze poprowadzone, a że się bajzel zrobił, to inna para kaloszy.

"Beneath a Moonless sky sie jednak sporo dzieje, wiele sie dowiadujemy; ale jak sie nie zna jezyka to tak jest; nic sie nie dzieje, to nie ma zadnego sensu."

Jemu chyba chodziło o to, że muzyka jest monotonna. Muzyka mi się osobiście podobała, gorzej było, jak do niej tekst dodali...

ocenił(a) film na 9
littlelotte52996

Lepiej, żeby Upiór został w operze, ale "Love Never Dies" nie jest złą produkcją. Po prostu w kompletnie odmiennym klimacie od "Upiora w Operze". Historia jest spójna, też mi się nie podobało zrobienie z Miss Giry jędzy, ale z tego co można wywnioskować życie rzuciło ją na głęboką wodę. Muzyka jest świetna. Zwróć uwagę, że jest to nagrany SPEKTAKL, więc nie możemy się zachwycać piękną scenografią, a całość ogranicza pole do popisu aktorów.
Odnośnie Raoula, miałam niemałą radochę z każdej sceny, w której był negatywnie ukazywany. Nienawidzę go tak samo w filmie, książce, ani spektaklu.
Wspominając od razu o książce... jeśli tak bardzo nie podobało ci się LND zastanawia mnie czy czytałaś "Upiora z Manhattanu"?

Ziutencja

Akurat w "Upiorze Manhattanu" Raoula" prawie nie ma. Mówi się o nim, ale on sam nie zabiera głosu. Poza tym może i Raoul w porównaniu z Erikiem jest nudy i bezbarwny, ale taki miał być - kontra w stosunku do Upiora, który był nie przewidywalny. Ale dla Christine to Raoul jest tą ostoją, opoką, pewnikiem. Mimo pociągu do Upiora jest dla niej miłością stabilną.

A scenografia i kostiumy w australijskim LND jest wg mnie jednym z nielicznych atutów spektaklu. Wykorzystanie metalowych konstrukcji do zmian w scenografii kojarzy mi się z "Metrem". I nie uważam, że scena ogranicza pole popisu aktorów. Myślę, że jest wręcz przeciwnie. Na scenie nie ma filmowych efektów specjalnych, nie poprawi się nic komputerowo. To aktorzy i to co wnoszą sobą tworzą spektakl. Scenografia i kostiumy są tylko dodatkiem.

ocenił(a) film na 9
czarodziejkamab

Ja bym oceniała to bardziej pod kątem widowiska teatralnego niż samodzielnego filmu. W teatrze owszem - metalowa konstrukcja może być molo, ale w filmie wolałabym nie widzieć takiej surowizny. Mówią "w książce" miałam na myśli tak samo Upiora Manhattanu i Upiora w Operze

Ziutencja

"Metro" znam ze sceny, LND z filmu. I potrafię tak samo na nie patrzeć. Jestem nawet zdania, że w LND starano się zatrzeć wszystko, co kojarzy się ze spektaklem. Nie odczuwa się, ze jest tam widownia, w przeciwieństwie do "Upiora..." z Royal Albert Hall. Nie mam nic przeciwko filmowanym przedstawieniom. Jeden z moich ulubionych to stary spektakl "Ślubów Panieńskich". Stawiają wobec widza i aktora wyższe wymagania niż film

ocenił(a) film na 9
czarodziejkamab

Teatr to niewątpliwie większy kunszt, nie ma co z tym dyskutować. Wolę jednak, żeby teatr zostawał w teatrze. Nie klasyfikuje to od razu filmu jako zły, słaby, nieciekawy itp. Po prostu lubię kiedy wszystko jest na swoim miejscu :)

ocenił(a) film na 3
Ziutencja

Ja tam w ogóle nie widzę spójności historii. Fabuła jest zwyczajnie nielogiczna, tak samo jak to, co zrobiono ze wszystkimi postaciami. I to jest główny powód, dla którego LND zbierało złe recenzje - krytycy pisali, że wszystko pięknie i fajnie, ale fabuła leży i kwiczy.

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Nie oceniam fabuły, bo to nic innego jak zrealizowany fanfick, ale akurat to wykonanie, na które narzekasz, bardzo lubię. Weber napisał parę świetnych piosenek (Till I hear you sing, Beneath the moonles sky, once upon another time, genialna dear old friend itd.) a między Upiorem i Christine jest (w moim odczuciu) chemia. Bez końca mogę oglądać "Beneath the moonless sky". Anna jest bezbłędna, a Ben też bardzo dobry. Sprawiają, że akceptuję tą nie najmądrzejszą fabułę. Widziałam tą piosenkę w wykonaniu Ramina i Sierry, ale jakoś mniej mi się podobała.
W sumie przeszkadzają mi tylko dzieciak i te trzy postacie z Coney Island. I niektóre piosenki są takie... meh...
Co ciekawe, jak nie znoszę Raula w pierwszej części, to w tej nawet go polubiłam i było mi go trochę żal. (W sumie przy takiej fabule mogli dodać szczęśliwe zakończenie - Krysia z Upiorem, a Raul z Meg. and they lived happily ever after)

W sumie to chciałabym, żeby zrobili z tego sequel z obsadą z 2004 roku. Uwielbiam Gerarda jako Upiora <3 (nie zjedzcie mnie, ale naprawdę nie przepadam za Raminem)

ocenił(a) film na 10
Agness_92

Te piosenki na przestrzeni twórczości Webbera same w sobie są przeciętne. "Beneath the Moonless Sky" ma ładną melodię, za to tekst, prawie tak skomplikowany jak przeciętny cep i sprowadzający baśniową historię miłosną do poziomu porno. "Dear Old Friend" jest w porządku, i to właściwie tyle. Większość piosenek jest przezroczysta, są ładne, nie mają za wiele punktów wspólnych, tak sobie lecą.
Co do fabuły: to jest musical, więc zasadniczo trudno nie oceniać fabuły. I to nie jest fanfick, tylko luźna adaptacja powieści Forsythe'a, poza tym Webber chyba nie jest fanem Webbera.

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Z tym fanfickiem chodziło mi o to, że ta powieść poniekąd nim jest (tak jak wszystkie kontynuacje "Przeminęło z wiatrem")
Nie jestem muzykologiem więc nie roztrząsam zaawansowania tych utworów, po prostu mi się podobają :) Nawet prosty tekst "Beneath..." jakoś do mnie trafia (szczególnie w wykonaniu Anny i Bena). I kochałem i całowałem i kochałem... mam wrażenie, że ta prostota w pewien sposób podkreśla pasję, uczucie tych dwojga.
Ale to moja subiektywna opinia :D uwielbiam fragmenty LND - taka moja "guilty pleasure" (everybody has a few ;D)

littlelotte52996

Dlatego właśnie udaję,że LND nigdy nie powstał.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones