Don Coscarelli nie ma w swojej filmografii zbyt wielu dokonań, ale jak już coś kręci to "z potrzeby serca". Prócz serii "Phantasm" którą od początku do końca zaplanował sam, lubi sięgać po swoje ulubione książki. Dzieła Andre'i Norton do nich należą. Chciał zrobić utwór hołdujący oryginałom, a przy tym wierny kinu klasy "b" które od zawsze współtworzył. I tak też zrobił.

Efektem finalnym jest dzieło dalekie ideałowi ówczesnego blockbustera, lecz będące smakowitym kąskiem dla wielbicieli epoki. Znajdziemy tu bowiem odpowiedni klimat, mnóstwo akcji oraz jeszcze więcej kiczu. "Władca zwierząt" wymaga naszego dystansu, bo nie ma co ukrywać: połowa efektów specjalnych jest nieudana. Jeśli jednak ktoś posiada olbrzymią wyobraźnię (jak ja ;)) będzie w stanie udawać, iż zamierzony wygląd scen został osiągnięty.

Wybaczyć nie potrafię głównie zbyt szybkiego przejścia do finału. Pewnie producenci nie chcieli przedłużać i tak sporego metrażu, lecz w tym wypadku wyszło by im to na dobre. Prócz tego kilka mankamentów można jeszcze wytknąć tej produkcji (wspomniane efekty, logika scenariusza), ale gwarantuję że zabawa jest przednia, jeśli się dobrze nastroić na taki seans.