W mojej opinii najsłabszy spośród dotychczasowych Bondów. Zdecydowanie czegoś w nim brakowało, brak w nim charakterystycznego motywu, czegoś (lub kogoś) wartego zapamiętania.
Dziewczyna Bonda z wiolanczelą (nota bene ukłon autora noweli w stronę Amaryllis Fleming, jego siostry) chociaż bardzo ładna, to dla mnie osobiście za mało. W poprzednich częściach dziewczyny Bonda były raczej dodatkowym atutem filmu. Sam Dalton też nie dorównuje Connery'emu czy Moore'owi, jego wkład w postać Bonda jest przeciętny.
Nie polecam rozpoczynać przygody z Bondem od "The Living Daylights". Być może książkowy pierwowzór jest lepszy.
Pozdrawiam.
T.Dalton jest lepszy od G. Lazenby'ego ale w moim odczuciu już wyżej nic nie osiągnął. Pomysł by Bond został opiekuńczym facetem mnie nie leży zupełnie. Pozbawiony cynizmu, ironii i fantazji( przyjeżdża do hotelu z wiolonczelistką i bierze dwie sypialnie, brrr!) staje się jakimś tam agentem a nie ,,moim Bondem". Jego przeciwnicy we dwóch jeszcze bardziej nijacy niż osobno.Teaser wysilony, bez pomysłu.
Mimo tych zarzutów pozostaje przyzwoitym filmem szpiegowskim, obywając się bez atrybutów serii.Dobry jest też temat przewodni, ładna dziewczyna-tylko nie wiem skąd to wskazanie na jej słowiańską urodę, może z powodu tej Bratysławy?
Good night and good luck,esforty.
6/10
Tak był znak czasów końca lat 80 gdy ludzi na zachodzie straszył wolny sex i konsekwencji w postaci AIDS. Stąd "aseksualność" Daltona, ale Craig jakos seksapilem też nie powala. I pierwszy prawdziwie realistyczny Bond jaki przygody jego.