W końcu Sean Connery robił to samo w poprzednich filmach. Jednak wydaje mi się, że ta odsłona pokazuje bardziej uczuciowego Bonda, przez co może być ciężkostrawna dla fanów starszych części.
Poza tym walki są tutaj okropnie wyreżyserowane. W jednym ujęciu koleś zwija się z bólu tylko po to, żeby w następnym wyprostowany przyjąć bułę w nos. Jeszcze te przyspieszenia obrazu kłujące w oczy.
PS. Szkoda mi trochę tej Moneypenny... 007 w sumie też.
Tak, to wina montażu. Peter Hunt, reżyser tego filmu, wymyślił sobie coś, co polegało chyba na usuwaniu klatek. Tak samo mniej więcej wyglądają pojedynki w 'Operacji piorun' (montażystą był Peter Hunt). Dlatego te wali sprawiają wrażenie takich pourywanych. Facet leży, a w sekundę potem już stoi ;-)
Przyznam, że mi taki sposób przedstawiania walki odpowiada. Poza tym, jak na lata 60. było to dość nowatorskie. Teraz często używa się przyspieszania scen akcji czy urywania montażu, wtedy metody były bardziej tradycyjne.
To osobna kwestia. Teraz filmy są jak na przyśpieszeniu nakręcone, wszystko lata, kamera pędzi, ujęcia trwają ułamek sekundy. Nie ma to jednak uroku pojedynków z tego Bonda.
Sceny walki wyglądają uroczo i ciekawie. Dla mnie ten zabieg wychodzi na duży plus. Wczoraj oglądałem W tajnej służbie jej królewskiej mości i Zabójczy widok z lat 80-tych to w porównaniu z tym pierwszym wygląda to flegmatycznie. Chodzi o to żeby było widać to co najciekawsze.
ano właśnie. George Lazenby zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. pomyślałam, oglądając film, że nie on zagrał źle, tylko ten film został jakoś tak źle napisany i źle zrobiony. sceny walk były karykaturalne. w Bondach one nigdy nie były specjalnie realistyczne (mam na myśli te pierwsze części), jednakże znaczne ich przyspieszenie, jak i to, o czym tu piszecie, nadały im charakteru parodii, co mnie potwornie wręcz drażniło. i tak, ja jestem wielką "tradycjonalistką" i wolę Bonda w wersji bez zbędnych emocji i sentymentów. pozdrawiam :)
PS mimo wszystko jednak nie nudził mnie ten film, a wręcz wypadł w moim odczuciu zaskakująco interesująco.
Po obejrzeniu ,,innego Bonda" doszedłem do wniosku że nie był taki zły jak ludzie o nim pisali, że niby źle grał i film był nie udany lecz to nie prawda film nieźle się oglądało poza momentami walk które były wręcz fatalnie montowane z lekkim przyspieszeniem. George Lazenby nie odbiegał grą od Connerego, na początku trochę dziwnie się oglądało ale z biegiem czasu oswoiłem się że to jest Bond. No i na koniec pozostaje małżeństwo 007 które trochę dziwnie wyglądało dla osób młodszego pokolenia dla którego Bond to taki podrywacz w każdym filmie przynajmniej jedna laska się przewija...
"przynajmniej jedna" to taki eufemizm ;) ja przez wiele lat omijałam tę część szerokim łukiem i w sumie nie wiem, czy kiedykolwiek do niej wrócę, ale nie jest to wykluczone.
w moim osobistym rankingu Bondów niezmiennie króluje Sean Connery, zaraz po nim Pierce Brosnan. z nowych Bondów nie widziałam żadnego - chyba muszę dojrzeć. no ale tak to już z tymi Bondami jest. każdy lubi co innego. pozdrawiam :)
W tej części dostaliśmy Bonda książkowego , bo np w powieściach przeżywał rozstania z kobietami , a po śmierć Tracy był tak załamany że chciał odejśc ze służby , ale jednak go przekonani żeby został
Coś w tym jest, że Lazenby jest chyba najbliżej książkowego Bonda. Raz - że nie wyróżnia się niczym szczególnym (Connery jednak był zbyt wyrazisty, a Moore zbyt elegancki, dostojny). Warto z książek sięgnąć po "Szpiega, który mnie kochał" - to jest czyste, łzawe romansidło, ale druga część tej historii, gdy pojawia się Bond, pokazuje właśnie tkliwą naturę agenta.
dzięki tej serii Bondów które są emitowane w piątki w TVP1 chcę mieć porównanie który 007 był najlepszy, wcześniejsza wiedza na ten temat zaczynała mi się od ery Brosmana aż do dnia dzisiejszego.Coś koajrzę z filmów z Moorem a z Connerym miałem do czynienia z innych produkcji. Najbardziej ciekawiła mnie postawa George Lazenbego i Timothy Daltona, na tym pierwszym sie nie zawiodłem zobaczymy co pokaże Dalton