W tajnej służbie... jest rewolucyjnym filmem o Bondzie, podobnie jak powstałe 37 lat później 'Casino Royale'. Obydwa filmy mają dużo wspólnego, Bond jest zakochany i ... nie chcę spojlerować. Odtwórcy tych ról to prawdziwi dżentelmeni, acz Lazenby jest bardzo niepoprawnym dżentelmenem.
Bond jest tu patriotą ale też jest bardzo ludzki, ma uczucia, nie traktuje kobiet jak mięso z otworem, jest też zmęczony ciągłym ratowaniem świata, bierze urlop. Mamy tutaj najlepszego Bloefelda (Kojak i wszystko jasne...), ciekawy wątek, dużo kiczu lat 60. Film nie nudzi ani przez minutę. Uwielbiam ten film.
Ale zakończenia nienawidzę.
Kiczu to ja akurat nie widzę. Widzę natomiast coś innego - sposób realizacji bójek. Bardzo dynamicznych, momentami nawet trudno zauważyć kto kogo bije, bo montaż jest tak dynamiczny. To jest domena dzisiejszego kina, a wtedy w 1969 roku musiał stanowić pewne novum.
Ja też lubię happy endy, ale ten film przyjemnie zaskakuje zakończeniem - film pierwszy raz oglądałem już dawno temu, ale wtedy w życiu bym się nie domyślił, że Bond może się ożenić, a jego żona zginąć natychmiastowo.
To fakt, zakończenie jest inne niż w pozostałych odcinkach. Ja oglądałem 'W tajnej...' na początku lat 90 (1991 lub 1992 rok) i już niestety nie pamiętam mojej reakcji na ślub, być może też byłem lekko zaskoczony, ale wtedy też nie znałem zbyt dobrze specyfiki tego cyklu. A najdziwniejsze jest to, że pierwszym w pełni świadomym Bondem jakiego widziałem był 'Szpieg, który mnie kochał', w którym jest mowa na temat żony Bonda.
Moja przygoda z Bondem wyglądała tak, że jako szczyl na początku lat 90 oglądałem wyrywkowo różne odcinki z ojcem. Gdzieś w 1999 polsat zaczął puszczać całą serię od samego początku i wtedy byłem już na bieżąco. 'W tajnej służbie...' nie tylko mnie się spodobał, ale także mocno się wyróżniał. Pamiętam, niedziela popołudnie, film leci w TV, zakończenie - szok totalny dla 10-latka :)