Bardzo dobry western z NRD, mieszczący się w tym samym nurcie, co seria WINNETOU - zwanym "krautwestern" albo "Indianerfilm" - ale nieco zmieniający perspektywę. Mohikanin Chingachgook różni się od Apacza Winnetou. Przede wszystkim muskulaturą - Gojko Mitić jest znacznie bardziej wysportowany niż Pierre Brice, dlatego też nigdy nie nakłada koszuli, tylko dumnie wypina indiańską pierś. Zdarzenia przedstawiane są głównie z jego perspektywy, choć również ma wśród białych twarzy "brata krwi". Pozytywni biali to jednak wyjątek, większość jest zepsuta i żądna krwi Indian. Ci mieliby szansę odeprzeć ich ataki, gdyby tylko zjednoczyli siły, tymczasem plemiona pogrążone są w bratobójczych walkach. Wielki Wąż Chingachgook widzi to i apeluje, dając pozytywny przykład, jednak on sam wiosny nie czyni...
Przykład na to, jak duży potencjał krył w sobie pogardzany na Zachodzie krautwestern. W żadnej innej odmianie westernu czerwonoskórzy nie mieli tyle do powiedzenia i nie byli tak eksponowani. Ich rehabilitacja w USA przyszła znacznie później...
Także chyba ersatzwestern. Pokazywanie fabuły z punktu widzenia Indian było jakimś plusem, ale nadal tubylcy wydawali się dość oszczędni intelektualnie, jakby to powiedzieć "serce przed rozumem". Nie przepadam za tą mutację westernu - sam w sobie jest to dość odbiegający od rzeczywistości gatunek, a europejski substytut jest pozbawiony amerykańskich plenerów i lokalnych kolorytów.