Czy zdajesz sobie, jak wielką cenę płacą ludzie, byś ty cieszył się zdrowiem, bezpieczeństwem i wygodą? Oto przerażające pytanie, jakie stawia przed nami ten film. Afryka staje się okrutnym, śmiertelnym dla jej mieszkańców laboratorium, gdzie wielkie koncerny bawią się w bogów decydując o życiu i śmierci setek tysięcy niewinnych osób. Pieniądze, władza, wpływy - tu nie ma miejsce na miłosierdzie, sprawiedliwość, prawo. Walka o prawo do życia przypomina tutaj walkę z wiatrakami. Mieszkańcy Afryki, biedni, bez znaczenia, są z góry przeznaczeni na śmierć. I najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że choć jest to film, to przedstawiona w nim postawa zachodniego (a więc i naszego świata) jest jak najbardziej prawdziwa. Widać to choćby w Iraku: polu walki stworzonym specjalnie po to, żeby terroryści nie atakowali USA. Lepiej niech giną Irakijczycy niż Amerykanie. Straszliwa to prawda.
A sam film? To coś pomiędzy "The Rainmaker" a "The Insider". Autorzy podjęli się poważnego tematu, który potraktowany jest jednak w dużej mierze jako pretekst dla sensacyjnej akcji z wątkiem romantycznym. Trochę raził mnie montaż w niektórych momentach, podobnie część zdjęć sprawiała wrażenie wyjętych jakby z innej bajki (w pewnym momencie miałem wrażenie, że wyskoczy mi gdzieś spośród tych pięknych wzgórz Indiana Jones). Od reżysera "Cidade de Deus" spodziewałem się lepszego dopracowania szczegółów. Mimo wszystko jest to film dobry, a poruszona tematyka sprawia, że jest on obrazem niezwykle potrzebnym i wartym obejrzenia.