Naiwny i infantylny. Z mnóstwem wpadek wśród których szczególnie rażą Indianie poruszający się konno z użyciem... strzemion. Fabuła filmu zdradza jednoznacznie, że twórcy obrazu nie zadali sobie trudu, aby zapoznać się ze wspomnieniami legendarnego kuriera Pony Express, ani jakąkolwiek książką poświęconą tej niezwykłej postaci.
Powstało coś na kształt kina familijnego o wyimaginowanym świecie dwóch kultur, w formie w jakiej nigdy nie istniał. Szkoda, bo w tle przemyka i Wes Studi i Russel Means (choć ten drugi, trzeba przyznać uczciwie - grywał role w paru jeszcze bardziej odrealnionych produkcjach o Indianach, oddając tym samym historii swych pobratymców pokazywanej w X-Muzie, dość niedźwiedzią przysługę).
Można obejrzeć – ale raczej tylko "na raz". I lepiej, gdy się "wyłączy" specjalnie na czas seansu - zdrowy rozsądek, lub gdy się ma dużo dobrych chęci i pozytywnego nastawienia, które zastępują widzowi brak wiedzy na temat tego, co się działo w latach 50. XIX wieku na obszarze Uta i Idaho.