"Witajcie w Marwen" to przyjemny film, taki ku pokrzepieniu serc, szkoda jednak że zupełnie pozbawiony realnych emocji.
Zemeckis kolejny raz ucieka w sztuczne światy, zapominając, że najważniejszy jest człowiek. Wydaje się, że materiału na film jest tu raptem na kilkanaście minut. Sceny w Marwen, choć niejednokrotnie pomysłowo zrealizowane, ani specjalnie nie ubogacają postaci Marka, ani nie mówią nam czegoś, czego już lepiej byśmy nie zobaczyli w scenach w rzeczywistym świecie. Przemiana bohatera nagła i nie ma się wrażenia, aby wcześniejsze prawie 2h filmu były dla niej jakąkolwiek podbudową.
Koniec końców wydaje się, że "Witajcie w Marwen" to taki plac zabaw dla Zemeckisa, pewnie świetnie się bawił powołując do życia lalki. Niestety zapomniał wzbogacić swój film o prawdziwą magię kina i emocje, które zostałyby z widzem na dłużej.
Zgoda.
Zwiastun zapowiadał film, który łapie za serce i opowiada jakąś poruszającą historię skrzywdzonego człowieka, który walczy o to, żeby odzyskać sprawczość, a może i godność. Rzeczywistość okazała się dużo mniej emocjonująca. Jest kilka komicznych scen i dobrych dialogów, ale całość jest taka... nijaka. Napisałbym, że wyszedłem z seansu z wieloma pytaniami, na które nie otrzymałem w filmie odpowiedzi, ale w sumie to wcale nie mam sobie ochoty tych pytań stawać, bo film mnie aż tak nie wciągnął, żeby zaprzątać sobie nim głowę dwie godziny po seansie.
Filmu nie ciągnie też w górę aktorstwo. W przypadku Carella to jego najsłabsza rola spośród filmów, w których mogliśmy go ostatnio oglądać (poruszający jednak w "Moim pięknym synu" i ze świetnym drugim planem w "Vice"). Leslie Mann gra solidnie, to dobra rzemieślniczka, ale mam wrażenie, że ciągle jest tą samą osobą. Reszta stanowi równie nijakie tło.
No cóż, jestem trochę rozczarowany.