Obiecałem sobie, że raczej będę unikał produkcji grozy przeznaczonych dla Sci-fi Channel. Jakoś nie bawią mnie dwugłowe rekiny czy tornada przenoszące owe drapieżniki, itd. Szczerze to wolę horrorowy kicz z lat 70-tych, 80-tych i wczesnych 90-tych niż te horrory klasy Z powstałe w XXI wieku i przesycone tandetnymi efektami CGI.
No, ale stało się. Obejrzałem "Yeti: Zabójczą stopę" Paula Zillera, film w którym Himalaje (ojczyznę Yeti) udają kanadyjskie góry w okolicach Vancouver. "Yeti: Zabójcza stopa" to bezceremonialna zżyna z "Alive: Dramat w Andach" (1993). Mamy drużynę futbolistów lecącą samolotem, tandetnie wykonaną katastrofę lotniczą w górach Vancouver... tfu, w Himalajach i trudną decyzję zjadania ciał kolegów, aby przetrwać. Oprócz tego w okolicach grasuje spragnione ludzkiego mięsa (i pałające uczuciem do kobiety) Yeti.
Mnóstwo idiotyzmów (cięcie zamrożonego ciała kawałkiem szkła, poszukiwanie zapałek i zapalniczek kiedy fragmenty samolotu się dopalają, itd.), słaba gra aktorska, malutko gore (jakieś wyrywanie serca i miażdżenie stopą twarzy, etc.). A polski tytuł... szkoda, że filmu Paula Zillera nie zatytułowali "Yeti: Zabójcza wielka stopa"... to dopiero byłaby jazda. :-)