...to nie ma bata, żeby nie byli razem. No i bywa tak w życiu. Tylko dlaczego miłość musi być
jednocześnie takim pięknem i cierpieniem? Nawet jeśli związek radzi sobie z problemami,
to sam fakt, że te problemy się pojawiają, choć staramy się by było zupełnie inaczej, jest
nieco dobijający. A od tego nie ma ucieczki. No chyba, że zostaniesz starym kawalerem. Cóż
taki nasz żywot. Słodki i gorzki równocześnie. Co do "Zakochanego bez pamięci":
nadspodziewanie znakomity. 9/10.
Myślałem, że będzie to jakaś głupia komedyjka z Careyem, a tu proszę... Surrealistyczna, trochę melancholijna komedia romantyczna :) Bardzo dobry 8/10 polecam
Prawdopodobnie jedna z najbardziej zabawnych wypowiedzi w historii tego portalu. Tego się nie da czytać na trzeźwo.
Moim zdaniem ludzie nie doceniają tego filmu. Jest bardzo mądry, smutny i pogmatwany, momentami bardzo creepy. Poza tym Jim Carrey zagrał świetną, całkowicie poważną rolę. Zna ktoś fajne interpretacje?
Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Ludzie dobierają się pod siebie, po jakieś szczególne wymagania, a cała reszta to wyścig szczurów - kto pierwszy, ten lepszy. Reszta to już kwestia przywiązania i naszego myślenia, iluzji którą wykreowaliśmy w głowie. Przepraszam, jeśli sprowadziłem na ziemię. Jednakże to nie powinno umniejszać miłości, bo to wspaniała rzecz.
Zgadzam się z Tobą. Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie, ludzie nie są stworzeni do monogamii. Nie możemy być pewni, że tylko jedna osoba do nas pasuje, z prostego powodu - nie mamy pojęcia, czy na drugim końcu świata nie ma człowieka, do którego bardziej byśmy pasowali i vice versa. Nasuwa się więc pytanie po co w ogóle angażować się w jakiś związek, skoro nie mamy gwarancji, że przetrwa na zawsze. Moim zdaniem odpowiedzią jest doświadczenie. I po to, żeby poznawać życie. Dlatego to co napisałeś - kto pierwszy ten lepszy, jest cholernie prawdziwe. Na pierwszy rzut oka wygląda to na uproszenie, ale jeśli się bardziej zastanowić, to wcale nie. A co do filmu to ja niestety również nie wyciągnęłam z niego za wiele pozytywów, bardziej dostrzegam tragizm pod tą warstwą surrealizmu i czarnego humoru, a mianowicie, że proces wymazywania byłych partnerów z pamięci jak najbardziej funkcjonuje w wymiarze rzeczywistym. Ludzie zapominają o człowieku, który był swego czasu nierzadko najważniejszą osobą w jego życiu. I ja nie potrzebuję niczego więcej tak naprawdę, ten jeden przekaz, tak prosty, a zarazem wielki, w zupełności mi wystarczy żeby docenić ten film.
Ale ludzie czasem muszą zapomnieć (ja bym użyła konstrukcji "nie myśleć") o osobie z którą tworzyli związek, nie dlatego że nie mogą poradzić sobie z bólem bądź są na nią śmiertelnie obrażeni tylko z prostego powodu - chcą dalej żyć. Nie chcą marnować swojego czasu na rozpamiętywanie, na ciągłe, codzienne przechodzenie tych wszystkich słów, zdań, momentów w swojej głowie. Wszyscy potrzebujemy w życiu równowagi psychicznej dlatego po rozstaniu, na pewnym etapie musimy się "odciąć".
I tutaj muszę się przyczepić, bo jeżeli używasz określenia "nie myśleć" to zupełnie zmienia to postać rzeczy. Pomiędzy "wymazaniem" - chęcią zapomnienia o ówczesnym partnerze, a nie myśleniem o nim na co dzień, jest ogromna przepaść. To, że nie myślimy na co dzień o byłym partnerze jest jak najbardziej naturalne, powiedziałabym wręcz, że codzienne budzenie się z myślą o swoim byłym jest niezdrowe. Zdrowo jest zacząć życie na nowo, z czystą kartą, ale mój komentarz dotyczył chęci całkowitego zdeprecjonowania dawnego uczucia i chęci całkowitego zapomnienia o nim. Skrajne podejście, bez chęci wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków czy ocalenia miłych wspomnień, zastanowienia się nad tym, co pozytywnego wniosła dana osoba do naszego życia. Film ukazuje ten proces w sposób zamierzenie absurdalny, surrealistyczny, ale smutne dla mnie jest to, że w prawdziwym życiu poznaje ludzi, którzy w dokładny taki sam, ekstremistyczny sposób wymazują w jednej sekundzie całą przeszłość, tak jakby w jednej chwili wszystkie te pozytywne chwile których dwie osoby doświadczyły przestały istnieć. Bezrefleksyjnie.
Odcięcie się jest jak najbardziej zdrowe, ale dojrzałość polega na zrobieniu tego w odpowiednim momencie, nie tylko z uczuciem żalu i nienawiści, ale umiejętnością obiektywnej oceny zarówno strat ale i zysków, których zaczerpnęliśmy z danej relacji. A tego we współczesnym świecie wydaje mi się brakować.
Hmm no widzisz, tak naprawdę to wszystko to kwestia doświadczeń oraz tego jakich parterów wybieramy i jakimi ludźmi sami jesteśmy. Ja, dla przykładu, nie spotkałam się z czymś takim - mam szczęście (a może bardziej szczęście do dojrzałych partnerów) że relacje które są dla mnie przeszłością kończyłam w zgodzie i poszanowaniu siebie nawzajem. Nie mam poczucia że byli partnerzy traktują mnie jak ducha czy jak powietrze chociaż z żadnym z nich nie utrzymuję stosunków "przyjacielskich". Może to też kwestia długości związku? A może to przychodzi z wiekiem? A może po prostu niektórzy ludzie tacy są - wyciągają pewne wnioski w połowie życia i po kilkunastu relacjach które sami na własne życzenie zepsuli? A że współczesny świat jest jaki jest...tego nie zmienimy. Możemy ubolewać ale robić swoje i czekać na osoby co do których będzie wiadomo że nie rzucą nami za miesiąc jak zużytą szmatką ;)
"Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie". Skąd to wiesz na pewno? Jeśli ktoś ma zginąć na chodniku, przejechany przez auto, o godzinie 10:42, to będzie o tej godzinie na tym chodniku, w tym miejscu. Ktoś powie, że gdyby przechodził 10 minut później, to wtedy uniknął by śmierci, ale tak miało być. Dalej twierdzisz że nie ma przeznaczenia? Jak to nazwać w takim razie?" ludzie nie są stworzeni do monogamii" - kolejny pseudobełkot. Kto tak twierdzi? Amerykańscy naukowcy?
Sorry, ale w swojej wypowiedzi nie przedstawiłeś żadnego argumentu potwierdzającego istnienie przeznaczenia. A dwa, udowadnia się raczej istnienie czegoś, a nie nieistnienie. To tak jakbym ja Ciebie zapytał: "skąd wiesz na pewno, że Spider-Man nie istnieje?". Bez sensu.
Co do monogamii i poligamii, to trzeba rozgraniczyć dwie sprawy. Ludzie żeby rozwijać się jako gatunek tworzą skupiska, płodzą dzieci, współpracują ze sobą, bo to napędza postęp i zapewnia ciągłość gatunku. Natomiast każdy z osobna, jest w mniejszym lub większym stopniu indywidualistą i egoistą, dlatego też wiele związków się rozpada. Temat rzeka.
A co Ja naukowiec jestem żebym miał przedstawiać argumenty? Poza tym na coś co jest oczywiste nie potrzeba żadnych argumentów. Jeśli ktoś tego nie dostrzega, to już jest jego problem i jego poglądów, wiary itp.
Jeśli coś jest oczywiste to się to "wie", a nie się w to "wierzy". Twoja wiara to Twoja sprawa, jeśli lżej Ci się żyje w ten sposób to w porządku, to Twoje życie i Twój sposób pojmowania świata. Natomiast jak wspomniałem powyżej, zadawanie pytań w stylu: "skąd wiesz, że nie ma przeznaczenia", albo "skąd wiesz, że nie ma boga", jest bez sensu.
Dawniej bym się kłócił i dyskutował, lecz w obecnych czasach to wszystko marność nad marnościami, więc nie argumentuje i nie kontynuuje dyskusji. Nie mam zamiaru także wyjaśniać dlaczego. Pozdrawiam.
Odkopuję-nie zgadzam się. Miłość to nieustanna praca dwóch osób, nie przeznaczenie. Bardziej skłaniam się ku energii którą każdy z nas posiada i tego że nasze energie po prostu się przyciągają. Ale nie są stałe. Nic nie jest stałe na świecie :)
Miłość to miłość. Tobie może chodziło o związek, a tam rzeczywiście chodzi o pracę i moim zdaniem również o kompromis.