Owszem, świetna muzyka, ciekawa scenografia, jedna może dwie naprawdę genialne sceny i .... to wszystko. Reszta mętna, motywem przewodnim staje się raczej sprawa okołogangowa że tak powiem a jednym z jej elementów jest po prostu tytułowy Zatoichi, którego postać blednie w nagromadzeniu wątków pobocznych. Oto słabość tego filmu. O efektach specjalnych powiedziano już dość. Fontanny krwi jakby miały nam zrekompensować wszelkie niedociągnięcia fabuły. Nie przywołujmy też przy okazji "Ostatniego samuraja" jako kontrargument hollywódzkości w obronie toporności "Zatoichiego". Obie produkcje dzieli jednak duża przepaść. Nie posądzajmy Kitano o jakieś głębokie przesłanie. Tu liczy się sieczka! W zasadzie to film bardziej dla miłośników kultury japońskiej, którzy prócz świszczących mieczy odnajdą jeszcze parę interesujących obrazów ;-)