ale czy koniecznie trzeba katować ten sam motyw w co drugiej scenie? Może warto by go uchować na kulminację filmu, zamiast puszczać w tle grupy meneli łażących po mieście?
Nie podszedł mi ten "Zawodowiec". Naiwny thriller, bez ładu i składu. Niezgrabnie balansujący między sensacją, dramatem, komedią (?), westernem (?). Niektóre sceny wręcz żenujące (próba wymuszenia zeznań od żony bohatera). Belmondo zbyt luzacki i pajacujący do roli mściciela. Zmarnowany temat.
Takie same zarzuty z powtarzającym się motywem muzycznym można postawić "Trzeciemu człowiekowi", "Wesołym świąt pułkowniku Lawrence" albo "Ojcu chrzestnemu", ale raczej nikt normalny tego nie robi.
"ale raczej nikt normalny tego nie robi"
Czy mam to traktować jako aluzję co do złego stanu mojego zdrowia psychicznego? Czy szukać pomocy specjalisty czy już na to za późno? ;)
Obawiam się, że nasz "spór" będzie nie do rozstrzygnięcia, z braku rzeczowych filmów do ogólnego wglądu. Każdy kto po nie sięgnie, będzie mógł sam ocenić różnorodność ścieżek muzycznych w nich zawartych.
To żart taki, i zwrot, który lubię, no wszystkim się te filmy podobają przynajmniej w stopniu średnim i nucić można te powtarzające się motywy z przyjemnością i w nieskończoność. Po za tym mam kasetę magnetofonową z muzyką Morricone z "Zawodowca" i tam jest z 8 wersji Chi Mai, które się różnią szczegółami - tak że to nie tak, że oni puszczają w filmie ten sam w kółko ;)