To drugi horror Kevina Tenney'a jaki widziałem i muszę przyznać, iż facet wie na czym polega kino klasy b. "Witchtrap" wieje miejscami tandetą, by nie rzec amatorką, ale miewa przebłyski, może nie talentu, ale na pewno starań i w sumie nieźle się to oglądało. Fabuła jest prosta i w sumie do złudzenie przypomina slasher (grupka ludzi w domu, giną po kolei), tyle, że mamy tu do czynienia z nawiedzonym domem, duchem czarownika, opętaniem itp. Sceny śmierci są wystarczająco krwawe, by przykuć oko, aspekty techniczne są znośne, choć widać, że budżet nie był wielki. W pracy kamery da się dostrzec echa "Martwego zła" (rzecz jasna to nie ta klasa). Plusem byłyby nawet przyjemne humorystyczne dialogi, gdyby nie cieknie aktorstwo. Obsada co prawda stara się jak morze i chwała jej za to, ale są pewne rzeczy, których przeskoczyć się nie da. Ale na pannę Quigley zawsze miło popatrzeć.