zważając na nagrody i obsadę spodziewałem się wybitnego kina, ale całą fabułę ciągnie sytuacja na granicy absurdu (wystarczyłoby żeby para zachowywała się rozsądniej, dając sobie i swoim rodzinom więcej czasu na podjęcie decyzji).
nie wątpię, że ówcześnie nieskomplikowany obraz poruszający taką tematykę był potrzebny. jednak nie rozumiem, dlaczego fabuła skupia się bardziej na presji czasu, niż na rzeczywistym problemie, czyli tolerancji?
Reżyser zapewne chciał przedstawić aktualną wówczas tematykę odstąpienia od dotychczasowych zasad segregacji rasowej w sposób lekki, mieszając gatunki. Komedie zazwyczaj opierają się na absurdzie i przegiętych do granic możliwości sytuacjach.
Nic z tych rzeczy, to przemyślany film z dobrze napisanymi dialogami; intryga bardzo teatralna i może to trochę myli: mała ilość osób na niewielkiej przestrzeni w krótkim przedziale czasowym.
Fabuła wcale nie jest "absurdalna", zaledwie kilka lat później, w epoce Dzieci Kwiatów, oni nawet by nie zapytali rodziców, tylko wzięli ślub po godzinie znajomości i dopiero pokazali się w domu, by następnego dnia znowu gdzieś pojechać. Takie "nowoczesne" podejście było wtedy akurat modne wśród dzieci lewicującej inteligencji. A tutaj człowiek robiący karierę ma wylot do Genewy, nie chce spać z dziewczyną bez ślubu, a jej się spieszy żeby z nim polecieć, więc co w tym dziwnego?
Na dodatek z punktu widzenia czarnego istnieje w głębi duszy podświadoma podejrzliwość: "a może jednak uważają mnie po cichu za kogoś gorszego?". Więc przy okazji tej sytuacji robi test "tak lub nie", wóz albo przewóz, u człowieka o silnej osobowości, ale z ukrytym kompleksem, to jest całkowicie usprawiedliwione psychologicznie.
Stany to też inna kultura. Tam od lat ślub można wziąć niemalże wchodząc do sali ślubów prosto z ulicy. Nam trochę to trudno zrozumieć, bo mamy zapowiedzi, wielomiesięczne oczekiwania na lokal i tradycję wielkiego wesela ;)
szybko żyją w tej Ameryce....cóż, naród bez tradycji filozoficznej, czyli niepotrzebnego rozmyślania o świecie ;)
Literatura amerykańska oraz kino temu przeczą. Oni są teraz bardziej humanistyczni, w sensie pooświeceniowym, niż Polacy. W szkołach wałkują ze szczególną uwagą prace Diderota, Monteskiusza, Locke'a, Rousseau, Burke'a, Woltera czy bliskiego Amerykanom Benjamina Franklina. Zresztą duch oświeceniowy wyraźnie jest widoczny w tekście Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Oni nie tylko mają tradycję osadzoną w filozofii Oświecenia, oni z tego pnia wprost wyrastają.