Największy zawód jaki mnie spotkał ze strony 'zimnego kina', ba, nawet jeden z większych jeżeli chodzi o inne kategorie. Może to moja wina. Ostatnio zauważam u siebie niepokojącą przypadłość: niektóre schematy mi się po prostu przejadają, a filmy nie zaskakują, może i za dużo ich oglądam.
Ogólnie się napaliłam. Myślę: dobry film się szykuje! Zacierałam ręce widząc imponujące plakaty. I na tym się skończyło niestety. Utarty schemat, Nazi wcale nie widać, dopiero w połowie filmu jakaś akcja. Wiem, wiem... Na konwencji się znam, to nie ma być film zanudzająco-depresyjny, ala ambitne kino. To ma być horror, więcej- to ma być gore, to ma być film o zombie, piękne plenery, naiwna młodzież licząca na sex. Ja to kapuję, ale filmu już nie kupuje. Zaczął się w miarę ciekawie. Dobry wstęp. Muza wpasowała się w klimat czarnego humoru- myślisz: film nie tyle będzie straszył, co cieszył. Fajowo!!! I kicha. Jedyna pouczająca scena, to chyba ta o ślinie. Oczywiście na uwagę zasługuje scena fightu z oddziałem nazi. Jest niezła. A tak poza tym film mnie zawiódł. Nawet do piwa i chipsów jak ktoś wyżej napisał się dla mnie nie nadaje. Oczywiście szanuje zdanie tych, co im film przypadł do gustu. Nie pogrążam filmu i nie mieszam go z błotem. Po prostu smutek mnie ogarnia, że nie zdołałam się nim nacieszyć.
Ocena; 4/10