39. WFF: Recenzujemy "Uśmiech losu" Andrzeja Jakimowskiego i "Nic do stracenia" Delphine Deloget

Filmweb autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/39.+WFF%3A+Recenzujemy+%22Nic+do+stracenia%22+i+%22U%C5%9Bmiech+losu%22-152361
39. WFF: Recenzujemy "Uśmiech losu" Andrzeja Jakimowskiego i "Nic do stracenia" Delphine Deloget
źródło: Materiały prasowe
Co zobaczyliśmy w pierwszy weekend 39. Warszawskiego Festiwalu Filmowego? Gabriel Krawczyk recenzuje "Uśmiech losu", nowy film Andrzeja Jakimowskiego z Mateuszem Kościukiewiczem w roli głównej. Marcin Pietrzyk pisze tymczasem o francuskim "Nic do stracenia" Delphine Deloget z Virginie Efirą. Czy los uśmiechnął się do recenzentów? Sprawdźcie.
   

Fortuna z kozą się toczy (recenzja filmu "Uśmiech losu", reż. Andrzej Jakimowski)





Choć kieszenie świecą pustką, z planami na przyszłość też nie jest najlepiej, a entuzjazmu do dalekiej podróży brak, Andrzej (Mateusz Kościukiewicz) pakuje statyw i aparat, by z rodzinnego Śląska trafić na grecką wyspę Nisiros. Tam czeka na niego spadek po wuju. A skoro ma być spadek, pojawia się i nadzieja. Nadzieję zastępuje jednak zaskoczenie, gdy spuścizna okazuje się śmiechu wartą dziurą w skale, z chatką pośrodku jałowej doliny. Jakby tego było mało, sprzedać działki się nie da - najpierw trzeba odpracować krewniackie długi zaciągnięte u zamieszkującego wyspę-miasteczko Yiannisa (Themis Panou). Gdy Andrzej pozna Lenę (Ifigeneia Tzola), wnuczkę tamtego, spróbuje wina i zasmakuje lokalnej kuchni, zrozumie, że czasem drwiący los potrafi się zlitować, a nieszczęścia mogą podsunąć kupon na życiowej loterii.

Andrzej Jakimowski wypatrywał już magii w mazowieckim PGR-ze ("Zmruż oczy"), czarował pejzażem śląskiej prowincji ("Sztuczki"), nie pozostawał też obojętny na urodę zakątków Lizbony ("Imagine"). W "Uśmiechu losu" znów opuszcza miasto, kraj, tym razem nawet kontynent, zakrzywiając rzeczywistość w poszukiwaniu "jakimowskiej" Nibylandii. Polski reżyser ponownie wyrywa swoich bohaterów pędzącej codzienności. W jego optyce czas wydaje się rozciągliwym narzędziem kreacji i nośnikiem znaczeń. Chwila chce u niego trwać wiecznie, a zegarki nie istnieją. Kalendarz niby jest, a jakby go nie było - skoro, jak mówi się w jednej scenie, da się "ze środy zrobić piątek".

Mijającym leniwie minutom sekunduje przyroda. Reżyser, z operatorską pomocą Adama Bajerskiego, przygląda się znanym nam z widokówek wyspiarskim pejzażom, ale ignoruje urlopowe atrakcje. W greckich panoramach ceni raczej estetykę surowości, co przekłada się na - kiedy indziej łatwą do zbanalizowania - symboliczną głębię obrazu. Podobnie jak robią to Nuri Bilge Ceylan czy Tony Gatlif, Jakimowski, pukając do wnętrza postaci, wyczula oko na otwarte przestrzenie. W historii poszukiwania swojego miejsca na ziemi znaczenia niosą przede wszystkim krajobrazy, opozycje góry i dołu, kontur trwającego ponad horyzontem i historią wulkanu oraz wisząca nad wszystkim groźba erupcji. Tutaj podlanie samotnego drzewa okazuje się gestem egzystencjalnym. Nawet beczące nieopodal kozy stają się alegorią stanu ducha pierwszoplanowego Andrzeja, chłopaka zagubionego, na moje oko zbyt może pozbawionego charakteru, nieraz irytująco pajacującego, lecz przecież stopniowo zadomowiającego się w zastanej rzeczywistości.
 
Całą recenzję autorstwa Gabriela Krawczyka przeczytacie TUTAJ.


Horror opiekuńczego państwa (recenzja filmu "Nic do stracenia", reż. Delphine Deloget)





Od wielu już lat francuska kinematografia opiera się w dużej mierze na dramatach społecznych. Ogólny schemat jest zawsze ten sam: osobiste historie konkretnych bohaterów nakładają się na mechanizmy funkcjonowania francuskiego państwa. Twórcy pokazują, jaki wpływ na losy obywateli mają struktury stworzone, by im pomagać, a także, jak konkretne przypadki wpływają na pracowników tych struktur. W przeszłości otrzymaliśmy już historie o kuratorach, lekarzach, położnych, policjantach, prawnikach specjalizujących się w sprawach rozwodowych. "Nic do stracenia" jest po prostu najnowszym dziełem tego nurtu.

Delphine Deloget postanowiła w swoim filmie przyjrzeć się opiece społecznej. Jej cele są szczytne: pomagać rodzinom, które nie potrafią same o siebie zadbać, jak również chronić dzieci przed zagrożeniami, na które świadomie lub nieświadomie narażają ich dorośli opiekunowie. Jak wygląda to jednak w praktyce, dowiemy się oglądając historię Sylvie (Virginie Efira). Kobieta jest matką samotnie wychowującą dwóch synów. Jean-Jacques jest już prawie dorosły, ale Sofiane to tylko dziecko. Sylvie pracuje wieczorami i nocami w klubie, pozostawiając dom bez nadzoru kogoś dorosłego. Normalnie młodszym bratem zajmuje się odpowiedzialny Jean-Jacques. Ale pewnego dnia wraca później z prób muzycznych (gra na trąbce). Sofiane budzi się głodny, a będąc sam w domu postanawia na nikogo nie czekać i usmażyć sobie frytki. Skończy się na spalonej kuchni i poparzeniach drugiego stopnia...

Nieszczęśliwy wypadek, nic więcej, prawda? Tak myśli Sylvie. Niestety: w jego efekcie ona, synowie i jej dwaj bracia wpadają w bezdenną pustkę biurokratycznego horroru. Poinformowana o wypadku opieka społeczna postanawia zainterweniować. Zbywana przez matkę pracownica w końcu zjawia się w jej mieszkaniu w asyście policji. Jak na złość tego dnia dzieci znów są same. W dramatycznych okolicznościach Sofiane zostaje odebrany i osadzony - rzekomo tymczasowo - w ośrodku z innymi uratowanymi (a może "uratowanymi"?) dziećmi. Sylvie rozpoczyna walkę o odzyskanie syna. Nie rozumie, dlaczego ją to spotkało. Uważa się za dobrą, kochającą matkę. Jej synowie są z nią emocjonalnie związani i również chcą z nią być. A jednak system wciąż stawia kolejne przeszkody. Bohaterka trafia do surrealistycznego świata Kafki i Cervantesa.

Całą recenzję autorstwa Marcina Pietrzyka przeczytacie TUTAJ.


39. Warszawski Festiwal Filmowy: Zobaczcie relację z gali otwarcia


Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones