ARTYKUŁ: Gdynia 2008, czyli polowanie na lwy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/ARTYKU%C5%81%3A+Gdynia+2008%2C+czyli+polowanie+na+lwy-45921
Już w poniedziałek rusza 33. Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni. Faworytów nie brakuje, satysfakcjonujący jest odsetek udanych filmów. Jednak czy sam repertuar pomoże festiwalowi przeżyć artyleryjski ostrzał ze strony prasy i widzów?

Jedno jest pewne: atmosfera wokół Gdyni dawno nie była tak gorąca. Po tym, jak Łukasz Barczyk nie zgłosił na festiwal swojego "Nieruchomego poruszyciela", zareagowały media, podniósł się również puls organizacyjnego ciała. Barczykowi ("W istniejącej formie Gdynia jest niepotrzebnym przeżytkiem") odpowiedział dyrektor artystyczny imprezy, Mirosław Bork ("Ja nie próbuję promować swojego filmu kosztem filmów kolegów"). Słowa reżysera były odważne, ale sam gest – nie insynuuję, iż w sposób zamierzony – autopromocyjny. Siłą rzeczy reszta polskiej produkcji w mgnieniu oka została ustawiona na kontrze do filmu, o którym pisze się: "odważny, bezkompromisowy, oryginalny". Ta sztuczna opozycja rzuciła cień na festiwal. Czy pasują i kiedykolwiek pasowały do niego przymiotniki opisujące film Barczyka?

Z Gdynią rywalizują w Polsce imprezy, które zyskały uznanie za sprawą międzynarodowego charakteru i lepiej radzą sobie z promocją polskiego kina za granicą, jak Warszawski Festiwal Filmowy czy Camerimage. Ale też funkcja reformowanego małymi kroczkami, do niedawna wyłącznie kronikarskiego, podsumowującego roczną produkcję festiwalu jest inna. Chodzi o przesianie rodzimych filmów, przynajmniej na poziomie konkursu, do którego w tym roku zostało wybranych szesnaście tytułów. Rozproszenie ich na kilka cykli i wyraźne zaakcentowanie różnicy w artystycznym poziomie konkursu głównego i sekcji pozakonkursowych powinno wyleczyć krytyków z tendencji do patrzenia na polskie kino jak na monolit. W tym połączeniu funkcji kronikarskiej z selektywną tkwi dziś największa zaleta Gdyni. Panoramę kinematografii można zbudować tylko w oparciu o fragmentaryczne oceny. Z kolei żeby ocenić jakąś sytuację i zaproponować dla niej alternatywę, trzeba oceniać i proponować z dystansu. Pauline Kael, która w swoim słynnym eseju "Dlaczego filmy są tak złe, czyli liczby" trafnie zdiagnozowała przyczyny upadku kina hollywoodzkiego, definiowała zjawisko, które dopiero się rodziło. Poruszała się jednak w obrębie systemu niezmiennego od lat, który jest właściwie kolebką myślenia o filmie – z podziałem na kino gatunków i wszelkie formy alternatywne. Lecz dystans, którego w amerykańskich badaniach nie potrzeba, u nas okazuje się konieczny. Weźmy taki "moralny niepokój". Pojęcie to definiuje całą formację, nie wyklucza jej wewnętrznego zindywidualizowania, a pojawiło się, gdy wczesne filmy Zanussiego i Kieślowskiego były już symbolem mijającej dekady. Takie klasyfikacje ułatwiają dostrzeganie pewnych następstw tematycznych, formalnych i światopoglądowych objawiających się w sztuce filmowej. Wciąż nie jesteśmy rozliczeni z kinem poprzełomowym, a to przecież z niego narodziło się nasze kino nowego tysiąclecia. Żeby dyskutować o nadziejach i przyszłości, musimy znać panoramę. Tą zaś można poznać najszybciej, skupiając się na filmach wyselekcjonowanych w najważniejszym (wciąż) festiwalu w kraju.

Co na pewno udało się w Gdyni na przestrzeni ostatnich lat, to otwarcie imprezy na młodych reżyserów. Seniorów reprezentują w tym roku jedynie Jerzy Skolimowski z "Czterema nocami z Anną" i Krzysztof Zanussi ze swoim "Sercem na dłoni". W konkursie zobaczymy wreszcie filmy nagrodzone na europejskich festiwalach, "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej uhonorowane Grand Prix w Locarno i "Braci Karamazow" Petra Zelenki, polsko-czeską koprodukcję docenioną w Karlowych Warach. Największe kontrowersje wzbudzają pokazy konkursowe "Lejdis" i "Rancza Wilkowyje". Epizod kinowy te produkcje mają już dawno za sobą, a oprócz Złotych Lwów filmy walczą również o bonusowe 80-100 tys. widzów w kinach. Z przeprowadzonej we wrześniowym numerze "Filmu" ekspertyzy wynika, że Gdynia komercyjnego sukcesu nie zapewnia (najbardziej kasowy z ostatnich dziesięciu laureatów, "Dzień świra", zgromadził w kinach 420 tys. widzów, podczas gdy na film najmniej dochodowy z listy dziesięciu topowych hitów ostatniej dekady, "Kilerów 2-óch", przyszło 1 mln 200 tys. widzów). Przy tej okazji rysuje się wyraźny podział na kulejące komercyjnie filmy z Gdyni i obrazy rozrywkowe dla masowego widza. Odkrycie, że ten system w nieporadnej formie funkcjonuje także w Polsce, to dziś największa zasługa festiwalu. Abstrahując od problemów organizacyjnych, które muszą być (i, Bogu dzięki, już są) szeroko komentowane, Gdynia pokazuje, że nie jest tak do końca źle z polskim kinem. Śmierć kliniczna – owszem. Mogiła – niekoniecznie.


Zobacz także:
- Pełny program festiwalu
- Listę filmów konkursowych oraz jury

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones