KINO: Od Szymka Bielasa do Mateusza Birkuta

www.kino.org.pl /
https://www.filmweb.pl/news/KINO%3A+Od+Szymka+Bielasa+do+Mateusza+Birkuta-46261
Archiwalia

Postać Birkuta znana z "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" Andrzeja Wajdy to jedna z ikon polskiego kina, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Natomiast kim był - a raczej miał być - Szymek Bielas wie niewielu.

Od Szymka Bielasa do Mateusza Birkuta

PIOTR ŚMIAŁOWSKI
Jednak zestawienie tych dwóch bohaterów w tytule ma uzasadnienie. Nie chodzi tylko o to, że "Sprawa Szymka Bielasa" była pierwszym scenariuszem filmu fabularnego, który napisał Aleksander Ścibor-Rylski, a "Człowiek z żelaza" - ostatnim jego autorstwa, który zrealizowano. Ważniejszy wydaje się związek między postaciami Szymka Bielasa i Mateusza Birkuta. Bo choć "Sprawa..." powstała w czasach socrealizmu i niejako realizowała jego postulaty, a napisany dziesięć lat później scenariusz "Człowieka z marmuru" ujawniał bolesną prawdę o systemie stalinowskim, film Wajdy nie powstałby zapewne w znanej nam formie bez wcześniejszych doświadczeń Ścibor-Rylskiego, zdobytych między innymi właśnie podczas pracy nad "Szymkiem".

Ścibor-Rylski budował swoje wczesne utwory przede wszystkim w oparciu o bezpośrednią obserwację. Jego debiutancka powieść "Węgiel" była rezultatem wędrówek reporterskich po całym Śląsku, gdzie przez dwa lata przebywał jako korespondent "Żołnierza Polskiego". Zebrał wtedy również dokumentację do scenariusza krótkiego filmu "Wesoła II", będącego swoistym reportażem o pracy górników i budowie nowej kopalni (reżyserował Witold Lesiewicz). Pomysł na "Sprawę Szymka Bielasa" zrodził się podobno w czasie wizyty Ścibor-Rylskiego w podwarszawskiej fabryce traktorów Ursus. Później pisarz bywał tam jeszcze wiele razy. Dostrzegł bowiem możliwość, by w podobnej scenerii umieścić opowieść o ideologicznej przemianie młodego robotnika, a swoim utworem pośrednio włączyć się w ówczesną dyskusję o socjalistycznym wychowaniu młodzieży.

Szymek Bielas Ścibor-Rylskiego był kimś typowym dla tamtych czasów: biedny chłopak przybywający ze wsi, który chce coś osiągnąć w "wielkim świecie" - w "Sprawie..." były to Zakłady Mechaniczne w Piaskowie. Wszystko chce jednak zawdzięczać tylko sobie. Jego przesadne poczucie godności konfliktuje go z całym otoczeniem. Współczesnego czytelnika "Sprawa Szymka Bielasa" może wprawdzie razić i bawić swoją tendencyjnością, lecz trzeba przyznać, że czyta się ją dość gładko. Zwłaszcza jeśli porówna się ją z innymi książkami wydawanymi na początku lat 50., choćby "Traktory zdobędą wiosnę" czy "Nr 16 produkuje". Ścibor-Rylski umieścił poza tym w "Szymku" wiele ciekawych obserwacji obyczajowych, a sama fabuła nadal potrafi zainteresować. Bo choć łatwo odgadnąć pozytywne zakończenie, drogę do finału już nie tak łatwo przewidzieć.

Pobyt Szymka w podwarszawskich zakładach autor ukazał jako trudną drogę bohatera, który najpierw nie potrafi odnaleźć się we wrogim otoczeniu. Początkowo chce się kształcić, szybko uczy się obsługi maszyn, lecz już kilka dni później bierze udział w bójce w hotelu, pije w podziemnej spelunie, przegrywa cały dobytek w karty, w końcu - by cokolwiek zarobić - kradnie części z fabryki. Równolegle Ścibor-Rylski prowadzi wątek na poły szpiegowski: Szymek w jednym z działaczy partyjnych rozpoznaje niemieckiego konfidenta z czasu wojny, który teraz sabotuje pracę w Piaskowie. Tym typowym dla socrealistycznej konwencji chwytem autor tłumaczył oczywiście to, co w fabryce funkcjonowało źle.

Gdy w 1953 roku "Sprawę Szymka Bielasa" wydały "Iskry", czarny obraz Piaskowa rozsierdził niektórych krytyków. "Stosunki w fabryce (...) są pod każdym względem niezdrowe, ponure i odpychające, a mimo to (...) dyrekcja (...) nie kwapi się położyć kres temu wcale nie budującemu widowisku - pisał recenzent "Trybuny Mazowieckiej". - Hotel robotniczy sprawia wrażenie meliny chuliganów (...) - jakiegoś ośrodka przestępczości, który wyziewami zgnilizny moralnej zatruwa całą okolicę. Taki obraz fabryki i jej "hotelu" jest niewątpliwie zbyt jednostronny. (...) autor - dla własnego efektu (...) - zanadto zagęścił mroczne barwy, poświęcając w ofierze swemu zamysłowi obiektywną prawdę. Albo przynajmniej znaczną część prawdy".

O dziwo sam autor ćwierć wieku później przyzna, że zdarzało mu się konfabulować. - "Grupa rutynowanych reportażystów została zaangażowana do tworzenia cyklu sylwetek - wspominał - w jakiejś tam mierze głośnych i znanych. (...) Impreza ta nazywała się "Biblioteką Przewodnika Pracy". (...) Niektóre z tych broszurek napisane były wiarygodnie i wierzytelne w doborze materiału. Ale nie wszystkie (...). Musiałem dostarczać redaktorom "Biblioteki" fascynujących sylwetek, a znaleźć ich nie mogłem; no, może czasami mi się to udawało, ale bywało też odwrotnie. W warunkach ostrej konkurencji nie było czasu na skrupuły - tomik wychodził za tomikiem, a nie wszyscy jego bohaterowie odznaczali się światłymi cechami. W związku z tym musiałem się uciekać do podkoloryzowania tego i owego faktu, tu trochę sprawę rozdąłem, tam jakby nieco poszerzyłem skalę wyników - i tak brałem udział w tworzeniu legendy (...)".

"Sprawa Szymka Bielasa" była niejako fabularnym odpowiednikiem sylwetek, które Ścibor-Rylski pisał wcześniej, utrzymanym w podobnym, entuzjastycznym tonie. Autor przedstawiał bowiem Szymka jako przyszłego przodownika pracy. Jego bohater ma wprawdzie wiele grzechów na sumieniu, a rzeczywistość fabryki przez długi czas go przytłacza, ale od początku możemy się spodziewać, że w końcu zmierzy się z tą sytuacją, zmieni ją. Niestety, w pewnym momencie sylwetka Szymka zostaje wyolbrzymiona, staje się wręcz karykaturalna: chłopak wydaje się jedynym uczciwym w całej fabryce.

"Sprawa Szymka Bielasa" powstawała od razu jako opowieść filmowa - taki podtytuł otrzymała nawet, gdy wydały ją "Iskry". Nieco wcześniej - 8 listopada 1952 - Sekcja Dramatu przy Związku Literatów Polskich zorganizowała dyskusję o scenariuszu Ścibor-Rylskiego. I choć w notatce z "Przeglądu Kulturalnego" relacjonującej to wydarzenie, tekst określono jako "pasjonującą historię młodego parobka, który przyjeżdża do fabryki", podczas dyskusji pojawiły się krytyczne uwagi pod adresem "Sprawy...". "Pisarze i filmowcy, a wraz z nimi i autor, zgodzili się, że odwaga i żarliwość utworu skojarzone być powinny z większą atrakcyjnością postaci pozytywnych, co poważnie wzmocniłoby siłę przekonywania przyszłego filmu".

Zarzut dyskutantów nie był bezpodstawny. Bohaterowie negatywni "Sprawy..." mówili krwistym językiem, ich sylwetki były wyraźnie nakreślone, w ich działaniu wyczuwało się potrzebę zachowania jak największej niezależności od narzucanego sposobu myślenia i zachowania. Natomiast postaci pozytywne rzeczywiście wypadały dosyć blado i poza samym Szymkiem w bardzo małym stopniu przyciągały uwagę czytelnika. Mimo to wiele sobie obiecywano sobie po realizacji tego tekstu. Lecz mówiono także: "dobrze się zapowiada, ale...". Dyskusja w ramach Sekcji Dramatu była już pewną zapowiedzią problemów, które czekały Ścibor-Rylskiego i które ostatecznie spowodowały, że scenariusz "Szymka" nie doczekał się nigdy realizacji. Tekst był na tyle dobry, że od razu dostrzeżono w nim materiał na interesujący - jak na tamte czasy - film. Lecz skoro taka szansa się pojawiała - tak zapewne myśleli ówcześni decydenci - do scenariusza można i trzeba włączyć kilka innych spraw, jeszcze go podrasować ideologicznie - tak, by - cytując Leonarda Borkowicza - "materiał nabrał właściwych kształtów, jakie są nam potrzebne".

Pierwszym reżyserem, który zainteresował się scenariuszem Ścibor-Rylskiego, był Antoni Bohdziewicz. Przeprowadził nawet zdjęcia próbne z kilkoma aktorami (fotosy prezentujemy obok). Jednym z nich był Ryszard Kotys, który stał się zresztą najpoważniejszym kandydatem do tytułowej roli Szymka. - "Pamiętam - mówi Kotys - że na początku 1953 roku wybrałem się do Nowej Huty na premierowy pokaz filmu "Trzy opowieści". Sam w nim wprawdzie nie występowałem, ale grali moi koledzy ze studiów z krakowskiej PWSA - Ferdynand Matysik, Bogumił Kobiela - których chciałem zobaczyć na ekranie. Na premierze pojawił się także Bohdziewicz, który był opiekunem artystycznym tego filmu. Nie znałem go osobiście, ale jego legenda jako świetnego pedagoga i erudyty dotarła także do nas, do Krakowa. Nagle... - nogi się pode mną ugięły. Bohdziewicz podchodzi do mnie, pyta czy jestem aktorem, po czym mówi, że podoba mu się moja twarz, prosi o moje imię, nazwisko oraz adres i obiecuje, że niedługo się ze mną skontaktuje. I rzeczywiście! - wkrótce zostaję zaproszony na zdjęcia próbne do roli Szymka Bielasa. Miałem do odegrania m.in. scenę z Gustawem Holoubkiem, któremu Bohdziewicz planował powierzyć postać Rudziela, kierownika hotelu robotniczego, późniejszego mentora Szymka. Oprócz mnie było tam jeszcze kilku innych kandydatów do roli Szymka - m.in. Zbyszek Cybulski, Bernard Krawczyk czy Jerzy Antczak. Jednak Bohdziewicz od początku dał mi do zrozumienia, że próby - próbami, a rolę Szymka i tak dostanę na pewno ja. Pamiętam jeszcze kilka szczegółów związanych z tym projektem: kierownikiem produkcji miał być Ludwik Hager, natomiast Ścibor-Rylski wespół z Bohdziewiczem opracował kilka scen w formie, w jakiej pojawiają się one zwykle w scenopisie. Wszystko wskazywało więc na to, że niedługo rozpocznie się realizacja. Zacząłem nawet obmyślać pewne elementy mojej roli. Gdy pierwszy raz przeczytałem scenariusz, od razu zwróciłem uwagę na pewne trudności. Zaczynało się to słowami "tłum ludzi zmierza do fabryki, a wśród nich z zaciętą i pochmurną miną idzie Szymek Bielas. Wielu takich chłopców przyjechało ze wsi, ale on wyróżniał się szczególnie". Pomyślałem: łatwo tak napisać, ale trudniej zagrać. Niestety, nie miałem okazji się sprawdzić - przygotowania do realizacji "Szymka" w reżyserii Bohdziewicza kilka tygodni później wstrzymano".

Przyczyną była najprawdopodobniej trudna sytuacja Bohdziewicza. Zabroniono mu bowiem realizowania filmów po tym, gdy na zjeździe filmowców w Wiśle w 1949 roku wystąpił przeciwko zadekretowanemu wówczas socrealizmowi. - "Tę ewentualność potwierdzałby fakt - dodaje Kotys - że scenariusz Ścibor-Rylskiego przejęła od razu Wanda Jakubowska. Przeszkodą w realizacji była więc osoba Bohdziewicza, a nie sam tekst, skoro Jakubowska dostrzegła szansę na jego filmową adaptację. Słyszałem od kolegów, że planując swój film, od razu zapowiedziała, że Szymka zagra u niej Zbyszek Cybulski". Do tej kandydatury przekonał reżyserkę Janusz Morgenstern, jej ówczesny asystent, który nieco wcześniej poznał Cybulskiego na obozie studenckim w Jadwisinie.

10 grudnia 1953 roku nad tekstem "Sprawy Szymka Bielasa" obradowała Komisja Ocen Scenariuszy. Dyskutanci uznali jednak, że scenariusz nie jest w pełni przekonywający, że obraz środowiska robotniczego jest "bardzo smutny oraz, że nie widać (...) sił (...), które powinny wyprowadzić bohatera na dobre drogi".

Ścibor-Rylski i Jakubowska postanowili zatem wprowadzić pewne zmiany, a kolejna wersja tekstu miała być od razu scenopisem przyszłego filmu. Przede wszystkim w nieco pozytywniejszym świetle ukazano realia samej fabryki, rozbudowano postać Jadwigi Drożyńskiej - działaczki partyjnej, z którą w finale zwiąże się Szymek - a sam Bielas stał się bardziej ugodowy. Ale zdaniem Ścibor-Rylskiego, który był bardzo przywiązany do pierwszej wersji opowieści, kolejne przeróbki zacierały wewnętrzną logikę utworu. Dlatego pisarz po opracowaniu 40 stron scenopisu zrezygnował w styczniu 1954 roku z dalszej pracy nad tekstem, lecz zgodził się, by kontynuowała ją Jakubowska wraz ze Stanisławem Wohlem, swoim operatorem. Gotowy scenopis, zatytułowany po prostu "Szymek Bielas", Komisja oceniła 3 lutego 1954 roku. Także ta wersja nie zyskała akceptacji. Znamienny był jednak przebieg dyskusji oraz powody odrzucenia projektu. Tadeusz Konwicki mówił: "Nie ukrywałem przedtem (...), że mnie się scenariusz bardzo podobał, teraz jak czytałem projekt scenopisu to się zasmuciłem. (...) Stało się to, że mówiąc wulgarnie to jest rzecz, która ma duży ładunek emocjonalny (...), która nie pozostawia wątpliwości natury ideologicznej, ale w tej chwili została odczłowieczona atrakcyjna postać Szymka, przez [co] film się jakoś rozlazł i stracił siłę wyrazu. Wiemy, że jak coś jest szarego, to ma łatwiejsze szanse do przejścia. (...) Scenopis czytałem z przymusem. (...) Jego podstawa się zwichnęła i osłabiła".

"Tamten scenariusz był drapieżny, brał nas swoją świeżością (...) - dodawał Ludwik Starski. - Przez to każdy z nas miał wizję filmu. Tutaj te wszystkie rzeczy odpadają, wszystkie zagadnienia zostały złagodzone i z tego zrobił się film  (...), który się stanie jednym z filmów, których mieliśmy już dosyć. (...) to jest za gładkie i to jest sztampa, sztampa i jeszcze raz sztampa (...), to się zrobił film produkcyjny".

Podobne uwagi miał właściwie każdy z dyskutantów. Wobec tego dyrektor Tadeusz Karpowski zaproponował, by wrócić do poprzedniej wersji scenariusza, co zresztą od razu podchwyciła Jakubowska. Lecz okazało się to niemożliwe. W praktyce trzeba by przerabiać złożony scenopis - inną drogę wykluczały przepisy. To przesądziło o rezygnacji Jakubowskiej, choć reżyserka zapowiadała, że być może kiedyś jeszcze wróci do "Szymka". Udało jej się jednak tylko zainicjować powstanie dwóch etiud studenckich nawiązujących do utworu Ścibor-Rylskiego: "Wieczoru wigilijnego" Marii Kwiatkowskiej i "Sprawy Szymka Bielasa" Mieczysława Waśkowskiego.

W 1954 roku kolejną próbę realizacji "Sprawy..." podjął Bohdziewicz. - "Myślę jednak - mówi Kotys - że były to już tylko jego pobożne życzenia, bo oprócz powrotu do pewnych pomysłów z 1953 roku nie ruszyły żadne poważniejsze prace. Bohdziewicz walczył zresztą wówczas także o inne swoje projekty. Chciał nakręcić film na podstawie "Elektrowni" Józefa Kuśmierka, w której także miałem grać główną rolę, ale Komisja Scenariuszowa od razu odrzuciła ten projekt. Przygotowywał również adaptację "Czołem, bosi" Romana Bratnego i Andrzeja Mularczyka. W tym przypadku nie tylko ustalił obsadę - miał grać m.in. Rysiek Filipski i ja - ale także harmonogram zdjęć. Lecz cztery dni przed wyjazdem na plan otrzymałem telefon, że zgoda na realizację została cofnięta".

Bohdziewiczowi byłoby trudno wrócić do "Szymka" także dlatego, że kolejne wersje scenariusza i scenopisu musiałby pisać sam. Ścibor-Rylski nie chciał bowiem już wracać do tego projektu. - "Nie widzę możliwości dalszej pracy nad tym scenariuszem - mówił po fiasku współpracy z Jakubowską. - Pracowałem nad nim przez dwa lata, to jest bolesne zamknąć długi okres pracy saldem ujemnym". Po tej porażce Ścibor-Rylski przez pewien czas unikał współpracy z kinematografią. Jerzy Kawalerowicz - w wywiadzie udzielonym Leonowi Bukowieckiemu w 1955 roku - opowiadał jak długo musiał namawiać i prosić pisarza, by ten zgodził się napisać scenariusz na podstawie swojego opowiadania "Cień".

Na początku lat 60. wydawało się, że dla Ścibor-Rylskiego tematyka związana z poprzednią dekadą jest już zupełnie poza kręgiem zainteresowań. Lecz wówczas Jerzy Bossak podsunął mu pomysł na opowieść o rzeczywistych losach przodowników pracy, obejmującą także okres, gdy ich wyczyny - i w ogóle zjawisko współzawodnictwa - przestały być szeroko komentowane. Ponieważ chyba w każdym reportażyście po kilku latach pracy rodzi się ciekawość, co robią ludzie, których kiedyś opisywał - Ścibor-Rylski odwiedził poznanych kiedyś przodowników. - "Ze smutkiem zauważyłem - wspominał - że oni (...) mieszkają nadal w ruderach. Dalsze ich losy potoczyły się gorzko. Oczywiście to jeszcze nie była gorycz lat siedemdziesiątych, kiedy doszło do zbrojnych konfrontacji robotników z władzą, ale w każdym razie pogubiono tych ludzi. Z tych refleksji wyniknął scenariusz "Człowieka z marmuru"".

Ścibor-Rylski opowiedział historię Mateusza Birkuta, naiwnego wieśniaka, który ulega różnym naciskom, godzi się na "numer z ułożeniem trzydziestu tysięcy cegieł" w ciągu jednej zmiany. Zostaje przodownikiem pracy, zbiera kolejne zaszczyty, lecz ta w gruncie rzeczy wątpliwa dla niego sytuacja dosyć szybko budzi jego sprzeciw. Podczas gdy "Sprawa Szymka Bielasa" miała być swoistym dowodem, że system funkcjonuje dobrze, tylko ludzie nie dorośli do jego wymagań, "Człowiek z marmuru" przedstawiał zupełnie odwrotną wizję świata. Prostolinijność i uczciwość Birkuta nie pasuje do stalinowskiej rzeczywistości, czyni go osobą niepożądaną, z którą powoli wszyscy przestają się liczyć i którą w końcu trzeba unieszkodliwić.

Przemianę samego Ścibor-Rylskiego jako autora wyraźnie widać we współczesnym wątku "Człowieka z marmuru": młoda adeptka reżyserii chce nakręcić dokument o Birkucie, a jedną z osób, która jej o nim opowiada, jest reżyser Brus (u Wajdy będzie nazywał się Burski). To Brus wykreował kiedyś Birkuta jako legendę, filmując jego rekordy. Później porzucił swojego bohatera, nie kończąc historii o nim. Dziś Brus jest uznanym i wpływowym reżyserem. Film o Birkucie jest dla niego epizodem z przeszłości, o którym wolałby zapomnieć. Sylwetkę Birkuta, tym razem rzetelną i prawdziwą, nakręci więc Agnieszka, idąc śladem swojego bohatera.

Tadeusz Lubelski w artykule "Mówi do nas. Wyobrażenie autora w filmach Andrzeja Wajdy" pisze, że w postaci Burskiego (ekranowego odpowiednika Brusa) można dostrzec ślady wizerunku samego Wajdy, ale także Tadeusza Łomnickiego, który gra tę postać, a nawet Czesława Petelskiego. Lubelski na marginesie dodaje, że najwięcej jest "motywów z życia scenarzysty filmu, Aleksandra Ścibor-Rylskiego". Warto jednak rozwinąć tę myśl. Burski, inspirując rekord Birkuta, postępuje jak cynik, który nie zważając na okoliczności realizuje swój plan - Birkut stanowi dla niego jedynie szansę, by zaistnieć jako samodzielny reżyser. Ścibor-Rylski - jak sam przecież przyznawał - postępował w latach 50. tak samo. W tym kontekście kluczowa dla "Człowieka z marmuru" jest więc postać Agnieszki, odkłamującej po latach historię Birkuta i dzięki temu stającej się swoistym alter ego Ścibor-Rylskiego jako autora tej historii. Autora, który - jak sam powiedział - dokonuje "osobistego rozliczenia z tamtym młodym zawodnikiem, z tym, co mnie wzrusza w owej sylwetce zaczepnego chłopca w czerwonym krawacie, i z tym, co mnie w niej irytuje, gniewa, a chwilami także oburza".

PIOTR ŚMIAŁOWSKI 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones