WENECJA 2022: Oceniamy dokument o papieżu Franciszku i dramat inspirowany mitem o Medei

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/WENECJA+2022%3A+Oceniamy+dokument+o+papie%C5%BCu+Franciszku+i+dramat+inspirowany+mitem+o+Medei-147661
WENECJA 2022: Oceniamy dokument o papieżu Franciszku i dramat inspirowany mitem o Medei
Za nami kolejny pełen filmowych emocji dzień na Lido. Tym razem o tym, co ciekawego widzieli na festiwalu w Wenecji, raportują Adam Kruk i Wojciech Tutaj. Kruk ocenia najnowszy dokument Gianfranco Rosiego "In viaggio". Obraz poświęcony jest pontyfikatowi papieża Franciszka. Z kolei Wojciech Tutaj dzieli się z nami swoją opinią na temat dramatu "Saint Omer". Jego autorką jest mistrzyni francuskojęzycznego dokumentu Alice Diop.

***

"Głos pielgrzyma" – recenzja filmu "In viaggio", reż. Gianfranco Rosi



Gianfranco Rosiego śmiało nazwać można jednym z najważniejszych współczesnych dokumentalistów na świecie. Dziewięć lat temu jego "Rzymska aureola", jako pierwszy non-fiction w historii, wygrała festiwal w Wenecji. Trzy lata później reżyser zdobył Złotego Niedźwiedzia w Berlinie za "Fuocoammare. Ogień na morzu" – portret mieszkańców Lampedusy w dobie tzw. kryzysu migracyjnego, którego wyspa stała się jednym z centrów oraz (także za sprawą Rosiego) symbolem. Włoskiego dokumentalisty nigdy nie interesowały błahostki: w najnowszym filmie znów podejmuje ważne tematy, ale tym razem narzuca je też ważna postać – dla katolików najważniejsza.


W "In viaggio" pokusił się o opowiedzenie dziewięciu lat pontyfikatu papieża Franciszka poprzez jego podróże. Nie bez znaczenia była już ta pierwsza z 2013 roku, na której cel wybrał bliską Rosiemu Lampedusę – wyciągnął tym samym rękę do tych, którymi lubiono straszyć i dał znak światu, jaka postawa wobec szukających schronienia jest właściwa. Od tego czasu – jak dowodzi film – jego wybory zawsze były znaczące, nierzadko stanowiąc duże wsparcie dla osób pozbawionych nadziei: w więzieniach czy wioskach krajów tzw. Trzeciego Świata. Sam proces podróży jest bardzo fotogeniczny, ale też medialnie mocno wyeksploatowany. Dlatego Rosi próbuje niekiedy ugryźć go z ukosa, skupiając się na pracujących na pokładzie papieskiego samolotu dziennikarzy albo ukazując, jak bohaterowi wiatr zwiewa czapkę na samolotowych schodach czy kołnierz przykrywa głowę jadąc papa mobile.

Nie jest to jednak ani komedia, ani film podróżniczy – przemieszczanie się Franciszka świetnie sprawdza się jako zasada kompozycyjna, ale treść leży głębiej. Rosi uważnie wsłuchuje się w głos Bergoglio (artykułowany w czterech językach) i próbuje z niego wyłuskać najważniejsze przesłania. Pytanie czy najważniejsze dla niego, czy dla siebie? Oczywiście: to drugie i właśnie dlatego "In viaggio" nie jest filmem religijnym, jeśli już – bardziej politycznym lub społecznym. Na pewno stosunek reżysera – nieważne czy wierzącego, czy nie – jest do Papieża ciepły i gdy Franciszek zaleca, by zostawić abstrakcyjne kwestie teologom i zająć się pomocą drugiemu człowiekowi, Rosi wyciąga z tego lekcję.

Zamiast tworzyć portret krytyczny, wdawać się w polemiki i apokryfy, wyciąga z jego kazań, to co wydaje mu się ważne, szlachetne, nowe. Ukazuje tym samym zmiany, których w kościele, przynajmniej w sferze dyskursywnej i symbolicznej, Bergoglio dokonał. W wybranych przemówieniach powtarza się przede wszystkim krytyka kapitalizmu i kolonizacji, świadomość globalnego ocieplenia i nierówności klimatycznych, jak również zwrot w stronę społeczności defaworyzowanych. Świetne są ujęcia Papieża odwiedzającego chilijskie więźniarki, brazylijskie favele czy afrykańskie wioski. Także te muzułmańskie, bo otwarcie na inne religie jest kolejnym motywem, który powtarzać się będzie w filmie. Kwestią, która musiała się pojawić, jest też pedofilia w Kościele katolickim. Początkowo Franciszek bronił jednego z chilijskich kardynałów, by później zdymisjonować ich wszystkich. W filmie mówi, że zrozumiał, jaki ból jego słowa mogły wyrządzić ofiarom nadużyć.

Całą recenzję "In viaggio" autorstwa Adama Kruka znajdziecie na karcie filmu.

***

"Czarna Medea" – recenzja filmu "Saint Omer", reż. Alice Diop



Mit Medei jest głęboko zakorzeniony w europejskiej kulturze i nie przestaje fascynować kolejnych pokoleń twórców. Tragiczna historia córki Ajetesa rozkochanej w Jazonie, która porzucona przez herosa i skazana na wygnanie zabiła swoje dzieci, stawia niebywale trudne pytania natury moralnej i uniemożliwia pochopną ocenę bohaterki. W wersji filmowej starożytną opowieść starali się zinterpretować m.in. Pier Paolo Pasolini i Lars von Trier, a teraz dołącza do nich Alice Diop, utalentowana dokumentalistka o senegalskich korzeniach. Oglądając "Saint Omer", trudno jednak uwierzyć, że mamy do czynienia z jej pełnometrażowym debiutem fabularnym. Film wychowanej we Francji autorki uderza bowiem formalną dyscypliną i bezkompromisowością oraz wyróżnia się niekonwencjonalnym podejściem do formuły dramatu sądowego. Diop zadziwia też niebywałym wyczuciem, z jakim dotyka najbardziej mrocznych i przytłaczających stanów ludzkiej psychiki oraz problemów przekraczających znane nam granice etyczne.


Większość akcji "Saint Omer" rozgrywa się na sali sądowej w tytułowym mieście. Przybywamy tam wraz z Ramą (Kayije Kagame), młodą, czarnoskórą pisarką, która uczestniczy w głośnym procesie Laurence Coly (zjawiskowa Guslagie Malanga) – wywodzącej się z Senegalu kobiety oskarżonej o spowodowanie śmierci 15-miesięcznego dziecka. Matka celowo porzuciła niemowlę na plaży, by porwały je morskie fale. Teraz staje przed francuskim sądem, który nie przyjmuje do wiadomości wyjaśnień o rzuconej na imigrantkę klątwie. Zgromadzone przez śledczych dokumenty i dane nie pokrywają się też ze wszystkim, co mówi oskarżana bohaterka. Zeznania Coly uzupełniają wypowiedzi jej dużo starszego partnera Luka, matki, promotorki z uniwersytetu i znającego sprawę dziennikarza. Szeroko komentowany w prasie proces odciśnie wyraźne piętno na Ramie, która spodziewa się dziecka i doprowadzi do zderzenia litery prawa z pradawnymi wierzeniami.

Na papierze film Diop jest dramatem sądowym, ale zapewniam, że nie ma wiele wspólnego z klasycznymi regułami gatunku. Reżyserka wystawia naszą cierpliwość i zdolność skupienia na ciężką próbę, posługując się długimi, statycznymi ujęciami i zawieszając kamerę na sylwetkach wypowiadających się akurat postaci. W czasie rzeczywistym śledzimy kolejne zeznania Laurence i jej otoczenia, niemal namacalnie odczuwając gęstą, duszną atmosferę sali sądowej. "Saint Omer" ociera się momentami o surowy, paradokumentalny zapis, lecz ta niestandardowa strategia podbija intensywność ekranowego doświadczenia, odzierając je z dramaturgicznego fałszu. Diop nie ucieka się do sztucznego wyostrzania konfliktów, manipulowania naszym wzruszeniem ani puentowania sekwencji efektownymi przemowami prawników. Słusznie wierzy, że ciężar podejmowanej sprawy i hiperrealistyczne aktorstwo wystarczą, by dosięgnąć naszych najdelikatniejszych, emocjonalnych strun. Zachowuje przy tym bezstronność – pozwala nam słuchać druzgocących wyznań Laurence nie przerywając ich i nie komentując.

W historii Coly – współczesnej inkarnacji Medei – odbijają się zarówno ślady kryzysu tożsamości, destrukcyjnego wpływu osamotnienia, jak i uwikłania w kulturowe sidła. Lata temu oskarżona bohaterka wyemigrowała z rodzicami do Paryża i mimo wielu przeszkód odnalazła tam namiastkę domu. Odcięła się jednak od korzeni i przy każdym powrocie do ojczyzny czuła się bardziej wyalienowane, obca, nieprzynależąca. W Senegalu była traktowana niemal jak biała, dobrze wykształcona Francuzka, bo nie znała lokalnego języka wolof i wyróżniała się zdobytą na obczyźnie wiedzą. Z kolei nad Sekwaną roztoczyły się przed nią nowe perspektywy – próbowała zrobić doktorat z filozofii wbrew woli rodziców i stać się częścią akademickiego świata. Narastający konflikt z ojcem i matką skomplikował jej finansową sytuację, lecz na horyzoncie pojawił się Luc, starszy mężczyzna gotowy wesprzeć ją w realizacji marzeń i otoczyć opieką. Między Laurence i Lukiem niespodziewanie narodziło się uczucie, ale związek szybko wstąpił w fazę kryzysu. Psychiczny stan bohaterki zaczął się pogarszać i dziewczyna odizolowała się od najbliższego środowiska. Całe dnie spędzała w pracowni partnera-rzeźbiarza, popadając w ciężką depresję. Fatalny okres w życiu imigrantki przełamały narodziny córki, Elsie, ale brak jednoznacznego wsparcia ze strony Luka i jego nierozwiązana relacja z żoną znów wpędziły ją w czarne myśli. Wedle relacji Laurence, krewni z Senegalu rzucili wręcz na nią klątwę i dlatego świadoma przerażających konsekwencji kobieta zdecydowała się porzucić dziecko na plaży, by zabrało je morze.

Całą recenzję "Saint Omer" autorstwa Wojciecha Tutaja znajdziecie na karcie filmu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones