Miała wszystko…była piękna, młoda, utalentowana, inteligenta, sławna…a przy tym tak skromna, pracowita i dobra.
Żyła tylko 22 lata. Z jakiego powodu Bóg zabrał Ją tak szybko? Może była za idealna? A może po prostu Anioły nie żyją na ziemi? Rodzice nadali Jej imię Aaliyah, co oznacza najlepsza, najbardziej wyjątkowa w języku suahili. I właśnie taka była. Nauczyła mnie, że nie należy zniechęcać się drobnymi potknięciami, trzeba dążyć do celu, ale nie po trupach, marzenia mogą się spełniać, jeśli tylko naprawdę się w to wierzy. Wszystko, co robiła, robiła z sercem, była równie piękna duchowo, co wizualnie. Była jedną z miliona, więcej niż kobietą… Nie mogę zrozumieć, dlaczego Bóg chciał Ją mieć przy sobie. Mogła jeszcze odnieść tyle sukcesów, zdobyć tyle nowych fanów…miała zagrać w trzeciej części Matrixa. Nie zdążyła. Wracając z planu teledysku „Rock the boat”, który kręciła na Bahamach zginęła w katastrofie samolotu. A potem zamknęła swe oczy na zawsze. Parę lata temu powiedziałabym, że nie można tak kochać kogoś, kogo się nie zna. Myliłam się, bo można. I to tak, jakbym się kiedyś nie spodziewała. Myślałam też, że czas leczy rany. Także się myliłam. On tylko przyzwyczaja do cierpienia. Ale cokolwiek będzie, ja jedno wiem. Wciąż będziemy tęsknić tak samo. Bo w sercach swoich fanów, nadal żyjesz…Gdziekolwiek jesteś droga Aaliyah, kocham Cię…Spoczywaj w pokoju Aniołku…