Tak, to słowo wyraża go najlepiej, a określenie 'geniusz' niestety schodzi na drugi plan. Podziwiam go za to, co zrobił dla kina, ale po przeczytaniu jego biografii nie potrafię go darzyć wielką sympatią. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby dalej żyć w błogiej nieświadomości i nadal go adorować. Szkoda, że w prawdziwym życiu nie był taki uprzejmy i sympatyczny jak na ekranie.